Toffik nie był BARFerem, ale był moim przyjacielem od lat i mam nadzieję, że nikt się nie obrazi, że zakładam taki temat.
W poniedziałek wieczorem umarł mój pies. Przygarnęłam go jako małą, puchatą kuleczkę- podobno był najbrzydszy i nikt go nie chciał, ale ja zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Przez wiele lat był moim jedynym prawdziwym przyjacielem, jedyną istotą, która wiedziała o moich problemach- spędzaliśmy razem mnóstwo czasu, zabierałam go ze sobą gdzie tylko mogłam. Byłam świrniętą, nastoletnią pańcią- pies był ze mną nawet na mojej pierwszej "randce", pojechałam z nim autobusem do Wrocławia na lody, był na ognisku z moją klasą, spaliśmy razem; robiłam mu urodzinki, na które zapraszałam psy sąsiadki; mieliśmy podobne paskudne kamizelki (i jakiś dzieciak krzyknął do mamy "ta pani ubrała się jak pies!"); każdy mój znajomy znał też mojego psa, byliśmy nierozłączni. Nie umiałam go wychować, rozpuściłam go strasznie i wielokrotnie żałowałam, że przez moją głupotę (i bezgraniczną miłość) jest taki nieposłuszny i rozszczekany. Ale to były jego jedyne wady, ponadto nigdy nikogo nie zaatakował, choć strasznie się bałam, że kiedyś się na kogoś rzuci i ugryzie. I tak nic by nie zrobił, bo był rozmiaru raczej kanapowego, ale wiadomo.
Kilka lat temu wyprowadziłam się z domu rodzinnego na wsi na studia do miasta. Mieszkanie po stancjach nie sprzyjało posiadaniu psa, a i dość szybko zaczęłam mieszkać z moim mężem, który z powodu alergii nie może dzielić mieszkania z futerkowcem, więc niestety Toffika widywałam tylko przy okazji wizyt u rodziców.
Po mojej wyprowadzce jeszcze przez jakiś czas pies był wyprowadzany na spacery na smyczy, bardzo tego pilnowałam i często przypominałam w rozmowach telefonicznych. Byłam ogromnie wyczulona na puszczanie Toffika "samopas"- ze względu na to, że zaczepiał ludzi, nie słuchał się. Później zaczęło się wypuszczanie psa na chwilkę, zwykle w towarzystwie kogoś z rodziny- mój tata najczęściej spacerował z psem w ten sposób i tylko on wzbudzał jakiś szacunek u psa, który wracał na każde zawołanie i raczej trzymał się blisko. Z każdym rokiem pies miał coraz więcej swobody, podobno nawet złagodniał i przestał obszczekiwać ludzi (przy mnie zawsze był agresywny względem innych, "bronił mnie", więc nigdy nie miałam okazji zobaczyć przemiany). Biegał po znanych sobie ścieżkach, ale ja nie byłam ani odrobinę spokojniejsza. Póki chadzał z moimi rodzicami na działkę albo tata go wypuszczał i chodził za nim, pilnował, to było dobrze, ale od kilku miesięcy mój brat zaczął go wypuszczać np. przed wyjściem do pracy i łapał go dopiero po powrocie do domu... Tak mi przynajmniej się chwalił... Z całą pewnością jednak pies biegał wiele godzin dziennie, bez nadzoru i niestety coraz częściej wybiegał na ulicę. Byłam w domu w zeszły weekend, chodziłam z Toffikiem na spacery, prosiłam brata, żeby robił to samo gdy już wyjadę, że to nie kosztuje przecież wiele wysiłku, żeby nie wypuszczał go samego, bo coś mu się stanie... Jak zwykle, grochem o ścianę, bo "pies lubi", "pies nikogo nie ugryzie", "pies ogarnia teren, więc nic mu nie będzie" i inne bzdety- wypuścił go nawet kilka minut po tym, jak poprosiłam go, by tego nie robił, bo pójdę z psem na normalny spacer. W sobotę wróciłam do Bydgoszczy, jak zwykle wkurzona na brata, jak zwykle marząc, że kiedyś przeprowadzimy się z ciasnej kawalerki do domu z ogrodem i zabiorę Toffika...
W poniedziałek nie miałam już psa.
Jestem w rozsypce, staram się funkcjonować normalnie, nie myśleć za wiele, ale i tak kilka razy dziennie zaczynam płakać i nie umiem się uspokoić. Pękło mi serce, nie umiem się pozbierać. Bardzo tęsknię za moim pieskiem i choć zobaczylibyśmy się dopiero we wrześniu, to tęskniłabym mniej. Teraz wiem, że nie zobaczymy się już nigdy i rozpacz rozrywa mi serce. Jest mi ogromnie smutno i źle, a jednocześnie nie umiem opanować żalu i złości... Bo pies umarł tylko i wyłącznie przez ludzką głupotę i nieodpowiedzialność, gdyby mój brat choć odrobinę mnie słuchał, to mój pies nadal by żył. Strasznie mnie boli to, że nie zdążyłam go zabrać ze sobą...
Przepraszam, ale musiałam się wygadać, wyżalić, wypłakać.
Toffik 1 czerwca skończył 11 lat.
Kolaż z naszych zdjęć, który zrobiłam w ubiegłym roku na jego 10 urodziny.
przytoolanka [Usunięty]
Wysłany: 2015-08-06, 07:27
Witaj Fayolka. Zdaję sobie sprawę z tego, że żadne słowa nie są w stanie Cię pocieszyć. Zginął Twój przyjaciel. Niestety nasze życie pełne jest sytuacji, na które choćbyśmy się zesrali, to nie mamy wpływu. Tak było w tym przypadku. Wierzę w to, że dałaś mu wszystko - on na pewno to czuł. Na zdjęciach, które zamieściłaś widać zarówno Twoją ogromną miłość jak i szczęście Tofika. Myśląc o życiu ostatnio doszłam do wniosku, że lepsze jest krótkie życie ale szczęśliwe. Takie jakie Ty starałaś się dać jemu. Tofik na pewno dał Tobie wiele. Choćby miłość, wierność, wspaniały czas który z nim spędziłaś, wrażliwość i odpowiedzialność. Gdyby umiał, to z pewnością by Ci za to podziękował. Z pewnych sytuacji wnioski wysuwamy po jakimś czasie, pewne zdarzenia przygotowują nas do kolejnych. Jeśli będziesz gotowa i zechcesz to w przyszłości będziesz mogła dać dom innemu zwierzęciu. Wtedy urządzisz to tak jak Ty będziesz chciała, nie musząc nikogo prosić o opiekę. Bardzo dobrze, że napisałaś o swoich uczuciach tutaj. Myślę, że nigdzie indziej nie znajdziesz grona tylu osób wrażliwych na potrzeby zwierząt, rozumiejących czym jest opieka i poświęcenie, a także ogromna radość i miłość którą one nam dają. Fayolka przyjmij wyrazy mojego ogromnego współczucia... Postaraj się jakoś trzymać... Jeśli potrzebujesz, to pisz - niczym się nie przejmuj.
Barfuje od: 12.12.13r
Udział BARFa: 90-100% Pomogła: 7 razy Wiek: 35 Dołączyła: 23 Sty 2013 Posty: 2660 Skąd: Wrocław
Wysłany: 2015-08-06, 09:49
Toffik był świetnym, bardzo pozytywnym pieskiem, który na Twój widok po prostu się uśmiechał. Jest mi bardzo, bardzo przykro, że już go z nami nie ma niestety obie doskonale wiemy, że czas nie leczy ran, tylko sprawia, że przyzwyczajamy się do bólu. Ale mam nadzieję, że wkrótce ten ból spowszednieje na tyle, byś mogła mimo cierpienia patrzeć wstecz na Toffika takiego, jakim był przez te wszystkie lata i uśmiechać się do wspomnień, tak jak on uśmiechał się do Ciebie.
Barfuje od: 08.2012
Udział BARFa: 90-100% Pomogła: 22 razy Dołączyła: 07 Sie 2012 Posty: 5339
Wysłany: 2015-08-06, 19:15
bardzo współczuję ....
Ewik72
Udział BARFa: 90-100% Pomogła: 1 raz Dołączyła: 26 Lis 2013 Posty: 388 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2015-08-06, 22:16
Fayolka, Toffik był dla Ciebie najwspanialszym psem i przyjacielem na świecie...będzie zawsze w Twoim sercu. Pielęgnuj wspomnienia wspólnych chwil..wkrótce będziesz się do nich uśmiechać. Tak jak ja uśmiecham się po latach do mojej najukochańszej suni, bokserki Korci...
Barfuje od: 06/2013
Udział BARFa: 90-100% Pomogła: 16 razy Dołączyła: 03 Cze 2013 Posty: 2811
Wysłany: 2015-08-07, 10:50
Zwierzęta uczą nas empatii, uczą nas jak opiekować się innymi, uczą nas jak dać część siebie innym, uczą nas jak radzić sobie z emocjami, uczą nas jak radzić sobie z odejściem bliskich i uczą nas o nas samych.
Teraz płaczesz i cierpisz. I teraz jest właśnie czas na opłakiwanie przyjaciela jakim był (właściwie to dalej jest ale o tym przekonasz się dopiero później) Toffik. Za jakiś czas odkryjesz wszystko to, czego Cię nauczył i będziesz płakać znów. Za jakiś czas odejdzie ten ogromny smutek a w głowie pozostaną wspaniałe chwile, które spędziłaś ze swoim przyjacielem. Ale to dopiero później. Teraz masz czas aby go opłakiwać, bo Toffik na to zasłużył.
Wiele z nas przez to już przeszło, wiele z nas dopiero przez to przejdzie i będziemy to przechodzić wiele wiele razy, a i tak za każdym razem boli tak samo.
Dziękuję Wam ogromnie za wszystkie ciepłe słowa
Nic nie pisałam, ale wchodziłam, żeby poczytać i było mi odrobinkę lżej. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale bez przerwy łapię się na tym, że zapominam o jego odejściu. Za tydzień jedziemy na ślub, przyjedzie cała rodzina i zastanawiałam się dzisiaj, kto zostanie z Toffikiem na te kilka dni... I tak cały czas. Po prostu zapominam, że go już nie ma. Zawsze, gdy myślałam o jego odejściu, byłam przekonana, że pogrążę się w żałobie na długie miesiące, że będę codziennie wylewała morze łez. Płakałam tylko przez pierwsze dni, potem już nie umiałam. Żyję tak, jak żyłam. Wszystko z pozoru jest normalne, życie toczy się dalej, mam też tutaj moją łysą dupinkę, która potrzebuje miłości i opieki. Może to dzięki temu, że jestem tu z Bastet łatwiej przyszło mi pogodzić się z jego śmiercią? Nie ma już mojego psiego serduszka, ale jest kocie. Nie wiem i mam do siebie trochę żal, że nie opłakuję go codziennie, choć chce mi się płakać za każdym razem, gdy patrzę na jego zdjęcia. Myślę, że dużo spokoju przyniosła mi myśl, że przynajmniej się z nim pożegnałam, że pojechaliśmy wtedy na weekend do moich rodziców. Cały czas też myślę o tym, że już nic złego go nie spotka, że biega gdzieś tam teraz z naszymi poprzednimi psami i choć to idiotyczne, to mam nadzieję, że po drugiej stronie spotkał mojego brata i teraz on się nim opiekuje...
Jeszcze raz ogromnie Wam dziękuję <3
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum