Do końca była dumna, waleczna i ze swoim zdaniem... taką ją chcę pamiętać.
Meri
Barfuje od: 12.08.2012
Udział BARFa: 90-100%
Dołączyła: 07 Lip 2012 Posty: 863 Skąd: Nowy Targ
Wysłany: 2016-01-04, 20:48
Matko, strasznie mi przykro Takie kruche jest to życie, jednego dnia wtulamy się w mięciutkie futerko, a następnego... Oby była szczęśliwa tam gdzie jest.
Nigdy nie była, bo miała przewlekłego herpesa. Do tego określano ją jako "strachulca" i kota mega zestresowanego - to nie był stres, na który już w schronie zwalano brak apetytu, wylizanie brzucha do krwi itd. - to były nawracające zapalenia trzustki. Ona jeszcze 30 grudnia miała bardzo dobre wyniki (morfologia, biochemia, jonogram) tylko nieco podniesioną amylazę trzustkową i cukier - ważyła wtedy 3,9 kg (a przed Wigilią 4,3kg), a 2 stycznia już 3,7 kg pomimo kroplówek z aminokwasami.
Problem z trzustką jest taki, że jak pojawiają się stany zapalne i spadki apetytu, to na badania krwi kota się głodzi - po 12h trzustka się tak uspokaja, że znowu wyniki są dobre, a w USG rzadko udaje się ją zobaczyć.
Tutaj było podejrzenie trzustki dopiero ostatnio, bo wyniki w końcu nieco odbiegły od normy - w laparaotomii wyszła masakra, ale bez konsultacji ze mną ją wybudzili z zaszytą sondą - to był zbyt dumny kot na takie leczenie: po dobie zaczęła się poddawać - nie chciała sondy, kroplówek itd. - zmarła wczoraj u weta podczas badania (wymiot, sik i początek drgawek - miała wenflon, więc szybko dostała leki usypiające, żeby nie umierać długo). Jeśli kot się podda, to już nic nie pomoże. Gdybym nie poszła do weta, to może ten atak by jeszcze przeżyła, bo była silna i bardzo chciała żyć - ale kto by zaryzykował nie pójście, gdy kot dobę nie je i ma rzadkie kupy drugi dzień i zaczyna zwracać? Jej się wcześniej tak zdarzało raz kiedy pojedyncza rzadsza kupa czy zwrot zaraz po wizycie w kuwecie jeśli dopiero co jadła, ale poza tym apetyt miała, biegała, szalała i wyniki krwi też dobre.
W schronie twierdzili, że schudła i wylizała brzuch ze stresu - obawiam się, że był to nie stres a jeden z ataków trzustki (to bardzo boli - stąd wylizanie i chowanie się po kątach).
Można wspomagać kota z cukrzycą czy nie produkującego enzymy, ale z zapaleniem trzustki ciężko walczyć - wspomaga się objawowo... pomaga głodzenie, ale u kota można krótko, żeby nie zniszczyć wątroby - dlatego przy lekkich zapaleniach się uda, ale przy cięższym jak się w końcu po 2 dniach poda jedzenie (przez sondę jak tutaj), to może się skończyć śmiercią... ona już 30 grudnia miała zamknięte ujście z żołądka - kontrast nie przeszedł dalej nawet po dobie...
Na trzustkę nie ma mocnych (wiem, ilu znajomych i członków rodziny zabrała śmierć związana z uszkodzeniami trzustki). Wg wetów przyczyną była tzw. idiopatyczna (czyli nie wiadomo dlaczego). Kotka, która wyglądała jak okaz zdrowia - silna, piękna, z błyszczącym futrem w tydzień wyglądała jak bardzo zabiedzony kot ze śmietnika... bardzo ciężko mi się z tym pogodzić... nic się nie dało zrobić - próbowaliśmy wszystkiego, ale czasami wszystko to i tak za mało... oni chcieli ją leczyć od tego 30, ale jak patrzę z perspektywy czasu, to ona już wtedy zaczynała po prostu umierać a nie była chora - jej chodzenie pod domu w każdy kąt to było po prostu pożegnanie się z tym, co kochała...
Brakuje mi jej okrutnie - była bardzo ważną częścią mojego życia: spędzałam z nią mnóstwo czasu i wiele spraw w życiu podporządkowałam pod nią... teraz jest koszmarnie pusto - wszędzie w domu ją widzę... jest mi bardzo ciężko i źle - szczególnie, że stało się to tak nagle... ale jak przypomnę sobie ostatnie dni, to... lepiej, że już nie cierpi.
Chcę ją pamiętać z tych lepszych dni: krnąbrną, bardzo silną i niezależną, biegającą z ogonem tak podniesionym jak antenka - kawał kota o ogromnym sercu i wrażliwości.
Wet mi powiedziała, że przy trzustce rokowania są zawsze ostrożne i kot może równie dobrze żyć lata, jak i zejść w dobę. Ona w laparotomii miała zniszczoną trzustkę i porażenie jelita cienkiego oraz infekcję otrzewnej (3 dni wcześniej nie było nawet skoku leukocytów). Przeżyła kilka rzutów stanu zapalnego, ale ten albo był zbyt silny (trzustka uszkadza też nerki i wątrobę), albo coś zaczęło gwałtownie nowotworzyć od tych stanów zapalnych (sekcji nie było). Trzustka jest bardzo zdradliwa i często zaplątana pomiędzy jelitami kota.
Teraz dopiero wiem jak dzielnym i silnym kotem była... trafiła do mnie w wieku 5 lat i po schronisku - nieraz głodowała w życiu i nieraz jadła odpadki zapewne, bo to było po niej widać jak przyszła... a to zwykle nie uchodzi bezkarnie - wątroba w jakimś stopniu się zregeneruje, ale trzustka nie bardzo... można robić badania lipazy TLI kociej - tylko żeby to było naprawdę wiarygodne, to trzeba by na czczo i kilka pobrań po jedzeniu. Badanie jednej próbki to 150-200zł i 2-3 tygodnie czekania, bo w Polsce tego nie robią. Kto zrobi takie badania kotu tylko dlatego, że raz na jakiś czas zrobi nieco rzadszą śmierdzącą kupę a tak poza tym wygląda jak idealnie zdrowy kot, ma dobre wyniki i jest piękny, umięśniony, z super futrem? Ja na to nie wpadłam niestety... a gdyby nawet, to co by to zmieniło? Zapaleń trzustki jako takich nie da się leczyć - u psa czy człowieka pomaga głodówka, u kota uszkodzi się wtedy wątroba i wyjdzie na jedno.
Ona miała wyrok w schronisku - wyszła z niego, dostała motywację do życia, bo miała dla kogo walczyć - walczyła dzielnie prawie 3 lata... prosiłam ją, aby miała jeszcze siłę zawalczyć o życie jak wtedy po schronisku, gdy była młodsza, ale widziałam, że już jest bardzo zmęczona... ostatniej nocy o 4 rano przytuliłam ją do siebie jak zwykle, położyła łepek na mojej ręce - powiedziałam jej, że jeśli cierpi, to niech lepiej odejdzie... wtedy podniosła się, odsunęła ode mnie i tak leżała nie reagując już na nic... wtedy postanowiłam, że dam jej spokój i zawiozę do weta tylko sprawdzić, czy nie cierpi... o 6:15 dotarliśmy do weta (musiałam ubrać córkę niecałe 6 miesięcy, pojechać po mamę ponad 30km, bo mąż w pracy itd.) - wtedy podczas badania maleńka zaczęła odchodzić... głaskałam ją po łebku i trzymałam za łapki do samego końca - nawet gdy drżała i oddała ostatnie tchnienie... choć tyle mogłam jeszcze dla niej zrobić na koniec... w lecznicy było cicho i spokojnie, bo to dyżur nocny - wet wyrwałam ze snu... było intymnie i spokojnie - w końcu jej pyszczek miał wyraz ulgi - taki, jak jeszcze kilka dni wcześniej, gdy niby wszystko było dobrze.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum