"Może jeszcze tym kotom krwi dolewasz?" - zapytał ojciec. "Nieeee, suszoną dodaję." odpowiedziałam.
Ale czym prędzej przypomniałam DLACZEGO odmierzam suplementy, zamawiam krew, mrożę kilogramy mięsa. Bo młody Cirdan nic innego, z tego, co wypróbowałam, nie trawił. Dopiero mięso, najpierw "czyste", potem w mieszance, dało się zjeść i przyswoić. Nadal nie trawi nic innego (o ile wiem, bo nie prowadzę eksperymentów już).
Wróciłam kilka dni temu z dwutygodniowego wyjazdu, podczas którego moje kociambry były pod opieką przyjaciółki. Zostawiłam jej zamrażalnik pełen pudełek, zalecenia na temat drożdży i oleju, które dodaję bezpośrednio przed podaniem, i dała radę. :)
"Zdając raport" zauważyła: "twoje koty rzeczywiście bardzo dużo sikają". Na co odpowiedziałam: "i dobrze, dopóki Sanjirko sika, mamy spokój z kryształkami".
Sanjiro, chrupkożerca, który nie tyka mokrej karmy, ale za chrupki da się posiekać. Przestawienie go na BARFa zajęło mi dużo czasu i cierpliwości Po "chrupkowym" epizodzie, którego przyczyną był brak mieszanki - Sanjrko się "zatkał". I nieważne, czy powodem był stres czy chrupki - dopajany, barfowany wrócił do normy. Kryształów brak, wet zdziwiony.
Moja droga do BARFa zaczęła się więc, kiedy pojawił się Cirdan, kociak zarobaczony, z biegunkami. Postawił mnie pod ścianą, nie miałam wyboru. Przetestowaliśmy karmy mokre i suche, droższe i tańsze, udało się kota odrobaczyć, ale biegunki się utrzymywały. Kilka dni jakby lepiej i nie wiedzieć czemu znów gorzej. Ja się zamartwiałam, sprzątanie kuwety, probiotyki, masaże brzuszka, stres. Kot nowy w domu, więc Sanjirko, rezydent, obrażony, ja spanikowana. Co wet to inna historia, inne próbki chrupek do testów, ogólne teorie na temat przyczyn, "może z wiekiem mu przejdzie".
Trafiłam na BARFa. Nie wiem skąd i nie wiem gdzie wcześniej obił mi się o uszy. Trafiłam na forum Chatul i zaczęłam czytać - o myszach i przełożeniu myszy na barfową mieszankę. I jeszcze raz, bo nie była pewna czy pojęłam. Potem wątek Mari i Iśki. Potem przepisy. Z których coś mogłam wdrożyć niemal od ręki. I pytania moje, nieśmiałe. I odpowiedzi, czytane po trzy razy, żeby się upewnić czy ogarniam.
Zaczęłam od easyBARFA. Miałam kupić FC, ale pokręciłam przy zamówieniach, chyba niezdecydowana byłam i zamówiłam easyBARFa. Pierwsze mieszanki - opór ze strony Sanjira, Cirdan na szczęście wciągał (on wciąga wszystko). Powoli, z probiotykami, miniporcjami (to chyba najgorsze - ciągłe miauczenie kota, który uważa, że podręcznikowe porcje są za małe), chroniąc miskę z chrupkami Sanjira przed zakusami młodego, walcząc z mięsem (brak maszynki) i mięsnymi (zepsute mięcho) i sobą (lenistwo ), wyszliśmy na prostą. To znaczy Cirdan jadł mieszanki z przepisów z easyBARFem, Sanjiro chrupki i czasem raczył skubnąć wątróbkę.
Etap następny to suplementy tzw. naturalne i kalkulator. Przekonywanie do nich kotów (bo gdzieś po drodze S. raczył zauważyć, że mięsko jest jedyną właściwą opcją dla drapieżnika). Rozwiązywanie na bieżąco problemów typu nagły wysyp futra czy koci trądzik.
Barfowanie trwa, miewam różne wątpliwości (jak Sanjirko się "zatkał", to wątpliwości aż krzyczały), ale koty są szczupłe, zwinne. Żadnych biegunek, żadnych rozwolnień. Futro aktualnie gładkie i lśniące (S. miał takie po RC) i do tego miękkie (tego po RC nie było ;)), i na razie nie wypada (jakieś braki chyba miały ostatnio).
Na pewno wiem więcej - dużo więcej - niż rok temu, kiedy zaczynaliśmy barfować. Czasem myślę, że może czas świadomie siebie odżywiać, nie tylko koty
Cieszę się, że trafiłam na coś takiego jak BARF, bo są i takie koty, które latami chorują, weci serwują leki i różne karmy, mówią o alergiach pokarmowych, a kotom się nie poprawia. Mogło tak być.
A jaka była Wasza droga do BARFa? Czy zachorował kot i szukaliście rozwiązania, tak jak ja? A może hodowca, od którego kupiliście kociaka, polecił Wam BARFa? Jak trafiliście na BARF? Czy można było inaczej, wcześniej, mniej boleśnie? Zachęcam do pisania, może ktoś kiedyś, szukając pomocy dla swojego kota, trafi tu na podobne do swojej historie. I choć BARF nie jest "lekarstwem na wszystko", to jednak warto wiedzieć, jaki wpływ ma żywienie na zdrowie kota (lub - o zgrozo - człowieka! ).
aneta
Barfuje od: 2007
Udział BARFa: 90-100% Pomogła: 1 raz Wiek: 51 Dołączyła: 22 Wrz 2011 Posty: 79 Skąd: Głogów
Wysłany: 2011-10-03, 12:12 Moja przygoda z BARFem dla psów
Co to jest dieta BARF? Skąd się wzięła? Jak to się je?
Każdy kto pierwszy raz słyszy skrót BARF od razu zadaje te pytania. No może nie koniecznie w tej kolejności i w takiej formie.
Ja po raz pierwszy o tej diecie usłyszałam (jak to często bywa) w poczekalni u weta. Wtedy rozgorzała dyskusja: karmić psy surowym mięsem czy nie? Wtedy też usłyszałam, że psy karmione surowym mięsem stają się agresywne.
Ten mit pokutuje do dziś, chociaż od tamtej rozmowy upłynęło sporo lat. Wtedy jako młody opiekun moich psiaków słuchałam „dobrych” rad starszych i nawet nie zaczęłam prób karmienia swojego psiaka surowizną.
Ale lata mijały, moje psy odchodziły za TM i pojawiały się nowe a ja coraz bardziej starałam się sprostać roli Głównego Żywiciela. Oczywiście najłatwiej przyszło mi decydować, co pies ma jeść jak już zaczęłam pracować. Wtedy rodzice wypowiedzieli magiczne słowa: skoro tak wydziwiasz to od dzisiaj ty zajmujesz się żywieniem psów.
Ten moment przypadł na czas kiedy w naszym domu mieszkał Dżekuś i Maja. To one na własnej skórze, a właściwie żołądku, testowały moje pierwsze barfowe kroki.
Rozmowa z dawnych lat w poczekalni weterynaryjnej nigdy nie dawała mi spokoju, zawsze mnie zastanawiało, czy to prawda? Jak karmienie psa mięsem może wzbudzić agresywność?
Po przemyśleniach myślę, że to było tak – ten kto karmił psa suchą karmą miał leniwego kanapowca, bez ochoty na zabawy i dłuższe spacery. Osoby, które karmiły psy surowym mięsem miały zwierzaki wiecznie radosne, chętne do zabawy i wielkich wypraw. Różnica w karmieniu powoduje różnicę w zachowaniu.
Sucha karma naszpikowana wszelkimi rodzajami zbóż i innych wypełniaczy nie koniecznie służy pupilom. Natomiast surowe mięso to pożywienie lekkostrawne a co za tym idzie dobrze przyswajalne. Tylko karmiący surowizną czasami zapominają, że pies dzięki niej ma mnóstwo energii, którą musi spożytkować. W przeciwnym razie brak warunków do wyhasania się powoduje nerwowość, która może być mylona z agresywnością.
Moje „doświadczenia” związane z karmieniem psów surową karmą stanowczo zaprzeczyły mit o agresywności.
Wtedy też nie wiedziałam jeszcze, że to czym karmię psiaki to BARF. Dlatego, kiedy pierwszy raz usłyszałam ten skrót B.A.R.F. nie koniecznie się zainteresowałam – przecież moje psy jedzą najlepsze posiłki na świecie.
W między czasie w domu pojawiały się różnego rodzaju suche karmy z górnej półki, ale nigdy nie zagrzewały miejsca na dłużej.
Tak naprawdę 100 % BARF dla psów zaczął się u mnie odkąd swoje życie oddałam zwierzakom. Wtedy też zainteresowałam się nową dietą dla psów i kotów.
Najpierw rozgryzłam skrót BARF: Biologicznie odpowiednia surowa dieta
(Biologically Appropriate Raw Food). Już mi się podobało!
A jak zobaczyłam przykładowe jadłospisy to mnie olśniło! Przecież ja BARFuję już dłuższy czas!
Potem dopiero dowiedziałam się, że dietę tą opisał i zdefiniował australijski weterynarz: Ian Billinghurst w swoich książkach: “ Give Your Dog a Bone “ - Kości są dla psów oraz “ Grow Your Pups With Bones “ - Szczenięta hodowane na kościach. Zasady opisane w książkach uporządkowały mój chaos żywieniowy.
Oczywiście Wielką zasługę w moim BARFowaniu wywarł BARF dla kotów i jego prekursorka Dagnes.
To tyle moich doświadczeń. Następne tematy będą rozwiewały tajemnicę karmienia psów zdrową dietą. A na samym końcu pojawi się wisienka - przykłady jadłospisów dla naszych psiaków.
Serdecznie zachęcam wszystkich do dzielenia się własnymi doświadczeniami w karmieniu psów surowym mięsem i opisywaniem dróg prowadzących do BARFa. Czy wszystko przeszło gładko, czy jednak była to "droga przez męki" ?
Barfuje od: 12/2010
Udział BARFa: 90-100% Pomogła: 5 razy Wiek: 60 Dołączyła: 21 Wrz 2011 Posty: 1069 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-10-03, 21:36
Moje psiaki nigdy nie chciały jeść suchej karmy, z puszkami też nie było rewelacji. Jedyne puchy, które łaskawie jadły to Belcando. Absolutnie zastrajkowały kiedy zaczęłam wprowadzać BARFa u kotów. Zbiegło się to z wizytą u weterynarza, który stwierdził spory kamień na ich zębach (miały 1,5 roku) i zalecił karmienie Hillsem - 51zł za 1,5kg Przyznaję, że początkowo się skusiłam. Na szczęście skończyło się jednej torbie. Zaczęłam szukać informacji o psim BARFie i z duszą na ramieniu (bo przecież psy absolutnie nie mogą jeść kości drobiowych) podałam im pierwsze skrzydełka, szyjki kurze. Moje psiaki rzuciły się na to jakby z tydzień nie jadły. W życiu nie widziałam ich tak szczęśliwych. Po miesiącu znowu poszłam do weta - ze zdziwieniem stwierdził, że nie ma śladu po kamieniu I tak to się zaczęło. Przyznaję, że w porównaniu z kocim BARFem, mam ciągłe obiekcje, że psiaki nie dostają pełnowartościowego pożywienia, ale i tak wyglądają i zachowują się o niebo lepiej.
Czekam z niecierpliwością na przepisy
Barfuje od: 2008
Udział BARFa: 75-90% Pomogła: 23 razy Dołączyła: 13 Wrz 2011 Posty: 4844
Wysłany: 2011-10-06, 08:46
aneta napisał/a:
Oczywiście Wielką zasługę w moim BARFowaniu wywarł BARF dla kotów i jego prekursorka Dagnes.
Nieśmiało tylko napomknę, że żadną prekursorką nie jestem .
Ja tylko przeniosłam trochę informacji do polskiego internetu ze źródeł zagranicznych i poskładałam pewne rzeczy w całość. A prekursorzy BARFa to zupełnie inna sprawa!
_________________ Aby dotrzeć do źródła, musisz iść pod prąd
Zatem prekursorka w polskim internecie
Faktem jest, że szukałam kiedyś info w polskim necie o barfie dla psów i nie jest z tym rewelacyjnie. Do kotów nie ma porównania, a to w głównej mierze dzięki Tobie, dagnes.
Barfuje od: 2008
Udział BARFa: 75-90% Pomogła: 23 razy Dołączyła: 13 Wrz 2011 Posty: 4844
Wysłany: 2011-10-07, 12:26
Terhie, temat który rozpoczęłaś jest naprawdę ważny.
Od kilku lat wciąż natykam się na historie ludzi, którzy doszli do BARFa drogą wiodącą przez cierpienie lub nawet śmierć ich zwierząt. To jest takie smutne i zawsze ogarnia mnie bezsilna złość, gdy widzę, że kolejny zwierzak musi przejść piekło, żeby mogło być lepiej. Dlatego zastanawiam, jak to zrobić, żeby ludzie trafiali na BARF, zanim ich zwierzak zachoruje....
Moja droga do BARFa też nie była prosta i Pedro nie uniknął choroby. W domu, w którym przyszedł na świat koty były żywione Kitekatem, także jego matka w czasie ciąży i karmienia. Jestem pewna, że musiało to odbić się na jego zdrowiu już na samym starcie w życie. Gdy maleństwo przybyło do mnie w 9. tygodniu życia było takie chudzieńkie, że można mu było policzyć żebra nawet bez dotykania. Na początku chciał jeść tylko to, co znał czyli najgorszego sortu śmierdzące puszki marketowe. Na szczęście od razu zasmakował w surowej wołowinie, która jako jedyna chyba trzymała go wtedy przy życiu, choć dostawał ją tylko raz dziennie. Z czasem zachęciłam go też do jedzenia lepszych mokrych karm, natomiast ku mojej rozpaczy nie chciał ruszyć suchej "najlepszej karmy dla kociąt", którą miałam dla niego przygotowaną za doradztwem "specjalistów". I pewnie jakoś na tych lepszych puszkach z dodatkiem surowego woła przetrwalibyśmy jego dzieciństwo gdyby w międzyczasie nie pojawiły się u Pedrunia biegunki. Wykluczylismy u weterynarza robaki i różne choroby, w końcu wet zaordynował suchą karmę "najlepszej na świecie firmy" jako jedyne lekarstwo, a jak to nie pomoże to sterydy. Winna problemów jelitowych Pedra byłam ja, bo podawałam mu surowe mięso i "jakieś puszki" zamiast jedynie słusznej i najlepszej suchej karmy RC. Kilka tygodni zmagań z kocurkiem, który suchego nie chciał wziąć do pyszczka zaowocowało tym, że w końcu zaczął je jeść. Ale rezultat przeszedł najśmielsze oczekiwania - kupki stały się jeszcze rzadsze i jeszcze bardziej cuchnące, a kociak stawał się coraz chudszy.
Zaczęłam myśleć i kombinować... O ile kiedyś wydawało mi się, że żywienie kotów jest proste, bo przecież one jedzą głównie mięso, czasem jakieś resztki z ludzkiego stołu, o tyle w najnowszych czasach dałam się omamić reklamom mówiącym, że kot powinien dostawać "zbilansowane" renomowane karmy, najlepiej suche. Zatrudniłam internet, książki i artykuły naukowe. W końcu doszłam do tego, co i dlaczego najprawdopodobniej mu szkodziło i niszczyło jego jelita. GLUTEN. Olśnienie było jak porażenie piorunem. Wszystko pasowało! Wprawdzie wcześniej kot jadł "lepsze" puszki (ze specjalistycznych sklepów), ale w większości z nich zawsze był jakiś dodatek zbóż, na co zwykle nie zwracało się w tamtym czasie specjalnej uwagi. Karmy bezzbożowe pojawiły się w większej ilości i stały się "modne" dopiero niedawno. Z dnia na dzień wyrzuciłam wszystkie karmy i Pedro dostawał przez tydzień tylko surowe mięso. I stał się cud - pierwsza w miarę normalna kupka! Była jak skarb znaleziony w kuwecie . Bez żadnych leków i "cudownych chrupek"!. Byłam już pewna, że idę dobrym tropem. Potem były mokre karmy bezzbożowe na przemian z surowym mięsem i kupki się unormowały. Kocurek zaczął nabierać ciała, a ja przekonania, że już nigdy nie będę z żadnym weterynarzem rozmawiać na temat diety mojego kota. Pedro miał celiakię, a weterynarze chcieli go leczyć zbożami! Przecież on by umarł jeśli jeszcze trochę potrzymałabym go na zaleconej diecie.
By potwierdzić, że moja diagnoza była słuszna dałam kocurkowi posiłek z karmy ze zbożami. Stan kuwety po tym eksperymencie był tragiczny, więc wiedziałam już, że nie dostanie już nigdy ani jednego, najmniejszego ziarenka zboża.
Zła na cały "weterynaryjno-karmowy świat" zaczęłam zgłębiać temat naturalnego żywienia kotów i stopniowo wprowadzać Pedrowi mieszanki BARFowe. Będąc bardzo zadowoloną z rezultatów swoich działań, z optymizmem patrzyłam w przyszłość. Wiedziałam cały czas, że przejścia z kocięctwa mogą odbić się negatywnie na zdrowiu mojego Skarba, ale wierzyłam, że prawidłowym odżywianiem będę w stanie zminimalizować skutki.
W międzyczasie postanowiłam podzielić się swymi doświadczeniami i zdobytą wiedzą z polskimi internautami, gdyż szukając informacji w języku polskim, aby przekazać je swojej zakoconej rodzinie w Polsce, nie znalazłam absolutnie nic. Na kocich forach królowała wtedy "najlepsza na świecie sucha karma" w wielu specjalnych odmianach i dla każdego kota inna. Moje pierwsze posty na temat żywienia kotów i krytyka suchych karm na forum miau i chatul były przyjmowane w większości ze zdumieniem i niedowierzaniem. A resztę historii już wszyscy znają... .
Niestety, pierwsze, najważniejsze kilka miesięcy życia mojego Pedra najprawdopodobniej zaważyły na jego dalszych losach, które będę opisywać na Forum. Wiem, że skutki złej diety u kotów mogą być różnorakie i mogą dawać o sobie znać nawet w odległym czasie i w miejscach, w których nikt by nie podejrzewał. Organizm jest na tyle skomplikowaną "maszyną", że nie da się jej naprawić poprzez prostą wymianę jednej części czy zmianę oleju w silniku. Procesy zachodzące w żywym organizmie są uwikłane w tysiące interakcji pomiędzy sobą i często pozornie nie mające ze sobą związku wydarzenia okazują się być przyczyną i jej skutkiem. Współczesna nowoczesna medycyna, pomimo tego, że sama szczyci się tak wysokim stopniem rozwoju i zgłębieniem największych tajemnic ciała, wciąż nie spełnia oczekiwań bardzo wielu ludzi i zwierząt, nastawiając się głównie na szukanie chemicznych substancji, które potrafią tylko tłumić objawy choroby i traktując przy tym orgaznizm jak maszynę złożoną z poszczególnych części, które można odrębnie "leczyć", a nie jako całość oraz pomijając całkowicie przyczyny, przede wszystkim dietę, będącą podstawą zbyt wielu problemów zdrowotnych.
_________________ Aby dotrzeć do źródła, musisz iść pod prąd
Barfuje od: 02.2010
Udział BARFa: 50-75% Pomogła: 1 raz Dołączyła: 21 Wrz 2011 Posty: 168 Skąd: Gdańsk
Wysłany: 2011-10-23, 08:29
Trochę się rozpiszę. Nie będę pisała o wszystkich kotach w moim życiu, tylko o tych w okresie dorosłym, czyli od 1983. Zacznę od Maćka. Maciek został podrzucony w foliowym worku na teren ogrodu przedszkolnego. Płakał tak, ze w końcu nie wytrzymała i wyskoczyłam z przedszkola, żeby jakąś wyrodną matkę zamordować, że pozwala dziecku tyle czasu płakać i tak Maciek został przemycony do domu teściów. Był moim najlepszym przyjacielem. Może kiedyś coś więcej o nim napiszę.
Maciek był kotem wychodzącym – dostawał mięcho, ziemniaki z sosem i inne „genialne potrawy” i zero problemów zdrowotnych (jakby nie patrzył sam stosował dietę arf). Potem wyprowadziliśmy się, Maciek został u teściów, a do domu w 1989 trafiła kocica Kizia-Mizia Zaraza.
Kicia od początku była karmiona bardzo dziwnie – czyli gotowana ryba, do tego makaron drobny i marchewka i każde mięso surowe, jakie akurat robiłam w domu (o szkodliwości wieprzowiny wtedy nie wiedziałam, ale używałam jej rzadko) i tak to trwało lat parę, kocica była zdrowa, chociaż do chudzinek nie należała.
Potem pojawiły się suche karmy. Przecież nie będę, żałowała kocicy. No, więc oczywiście najdroższe, jakie mogłam dostać, a do tego puszki. Już nie pamiętam, po roku czy po dwóch zaczęły się problemy ze skórą – fatalne. Oczywiście diagnoza – zaburzenia hormonalne. Jeżeli ktoś sądzi, że teraz rachunki u weta są wysokie, to niech sobie wyobrazi rok 1993 i rachunek za każdą wizytę 50 zł i tak dwa tygodnie, tydzień przerwy i powtórka. Okazało się, ze to był koszt zastrzyku z witaminy C i Wapnia. WRRRR.
Dziwnym było, że jak kocica wyjeżdżała ze mną pod namiot na dwa miesiące i postanawiała jakieś oszczędności zrobić, – czyli chodziła na żebry po sąsiadach i żywiła się świeżą wołowinką (przywożoną dla niej, co dwa dni z „miasta”, a wyglądała wtedy jak zaropiały potwór, a serce pana potrafiła zdobyć), polędwicą wędzoną na zimno z łososia, fląderkami filetowanymi, żeby kici ość w gardle nie utkwiła, to problemy ze skórą jakoś się kończyły.
Niby myślę logicznie, ale wtedy jedyne, co mi do głowy przychodziło, to to, że widocznie w domu coś ją alergizuje. Po powrocie wystarczył miesiąc, żeby wszystko się zaczęło od nowa i tak do następnego lata. Potem pojawiły się jakieś lepsze puszki, a ja zaczęłam często dawać surowe mięso, a chrupki podjadała czasami niechętnie i ostatnie lata życia były już bez problemów skórnych – diagnoza weta – kotka unormowała się hormonalnie. Kocica odeszła za TM w 2004 roku – wyskoczyły poważne problemy z oddychaniem, a weci oprócz kłucia zastrzykami, co pomagało na chwilę, nie potrafili nic pomóc i nie wiedzieli, co jej jest (to były takie czasy, że jedynym badaniem był termometr w dupsko i badanie osłuchowe).
Dwa lata, przed odejściem za TM kici, czyli w 2002 do domu przyszedł pers Tymoteusz. Kot wielkiego serca i przyjaciel wszystkich ludzi. Oczywiście karmiony „właściwie” – najlepsze dostępne puszki, karma dla kastratów.
2005 kot ma zapalenie pęcherza, bo nic innego wg weta być nie może, bo karmiony właściwie, po paru miesiącach powtórka i oczywiście diagnoza „zapalenie pęcherza” z powodów jw. Za każdym razem poprawa po zastrzyku rozkurczowym i antybiotyku była natychmiastowa. W międzyczasie parę razy pytałam, dlaczego kot tak dużo pije – wet stwierdził, że to tylko dla zdrowia. Rok 2006 – maj, niedziela wieczór znowu to samo. Rano syn nie poszedł tylko pojechał z kotem do weta. Wieczorem cewnikowanie (nie będę pisać, co ten lekarz wyprawił, bo do dzisiaj szału dostaję) w każdym razie z moczem wypłynęła masa piasku. Kolejna wizyt we wtorek, kot w fatalnym stanie wg weta po sedacji ma prawo, w środę wyniki moczu – cukier w moczu koszmarny, o 13 informacja od syna, że wet stwierdził, że z kotem już wszystko już ok., dał zastrzyki do robienia w domu i sprzedał karmę Urinary. O 19 Tymoteusz już nie żył. Nie zdążyłam z zebrania z rodzicami dojechać do domu. Pozwólcie, że ostawię to bez komentarza.
W każdym razie stwierdziłam, że już nigdy żadnych zwierząt. W postanowieniu wytrzymałam 3 dni, ale kiedy nadszedł weekend myślałam, że mnie ta cisza w domu wykończy. W niedzielę postanowiłam pojeść do schroniska w Sopocie, ale akurat zadzwonił kolega i wytłumaczył mnie, że wiezienie kota kolejką, to zły pomysł i on ze mną pojedzie we wtorek. Drań się tak spóźnił, że nie było, po co jechać. Kulturalna jestem, wiec ino wewnętrznie klęłam dopóki nie zobaczyłam w drzwiach do dużego pokoju siedzącego Blusika. Pojechał i kupił kota od pseuducha. Podobna miał u mnie jakieś długi wdzięczności. No i teraz trzeba było znaleźć info, co to za rasa. Okazało się, że można do tego użyć Internetu i że jakieś kocie fora istnieją (żebym ja to wcześniej wiedziała, a tak to korzystałam tylko z gg, poczty i czasami z „Kurnika”) i tak stwierdzając, że Blusik jest ragdollem (akurat) trafiłam na forum miłośników ragdolli.
Blusik prawie od początku był na surowej wołowinie, parzonym lub gotowanym kurczaku i saszetkach. Suchą karmę miał w nosie. W lipcu pojawiła się u mnie Fiona, a z nią „najlepsza” karma RC, ale i tak moje koty miały ją w nosie i jadły teraz już razem, to, co Blusik. Po tygodniu przyjechał Aramis – prawie 9-miesięczny i okazało się, że dla niego nie istnieje nic oprócz suchej karmy, no może odrobinki gotowanej piersi. W każdym razie czas upływał, koty zaczęły zjadać głównie suchą karmę i tylko Blusik nadal preferował puchy (przecież lepsze od takiego zwykłego mięcha wg „mądrej” pańci).
W maju 2007 trafiło do mnie 6 tymczasiąt 4 kompletne maluszki i dwa podrostki. Podrostki bezproblemowe, ale maluchy zamieniały pokój w kurnik po gotowanym mięsku z ryżem i marchewką. Won marchewka i ryż i koniec z kapiszonami, potem wołowinka surowa, kurczaczek surowy, jakieś puszki, a suche (oczywiście RC) tylko, jako przekąska. Kociaki poszły do nowych domów. Już mi to RC jakoś nie pasowało i zaczęłam podawać Hill's Nature's Best. Pod koniec października Fiona urodziła kociaki. Kociaki dostawały surową wołowinę, żółtko, sparzonego kurczaka, a w misce stał Hill's Nature's Best dla kociąt. Tylko, kiedy kończyła się paczka dla dorosłych, okazało się, że pomyliłam worki – one jadły dla kociąt, a kocięta dla dorosłych. W każdym razie chowały się bezproblemowo. Przy drugim miocie kociaki dostały ROYAL CANIN Weaning, bo przecież najlepsza dla kociąt i znowu kurnik – gotowany kurczak i natychmiastowy koniec problemów. Zaczął mi się mózg włączać i wymieniłam suche na Orijena i coś tam jeszcze – nie pamiętam co.
W międzyczasie trafiłam na inne forum ragdollowe i tam był wpis dagnes i tak w styczniu 2010 trzeci miot Fiony zaczął barfować, a z nim Gal i Iśka (Gal i Iśka wcinały wcześniej głównie surowiznę i puszki razem z Blusikiem, ale on niestety musiał przez Isię się przeprowadzić – Iśka nienawidziła go od pierwszego spojrzenia i zadręczyła totalnie), bo Fionie nie pasowało, a o Aramisie nie wspomnę. Mieszanki z FC. Któregoś dnia zaniedbana i głodna Fiona dorwała się do mieszanki i też przeszła na BARF. No to wszystkie koty barfowały oprócz Aramisa i czasami jakąś puszkę dostawały jak czasu było za mało i jedzonko się skończyło, a potem Iśka zaszła w ciążę i jakoś więcej puszeczek podjadała (więcej na chatulu), a wręcz żarła wszystko, co w łapy wpadło, ja jej nie ograniczałam.
Potem w obłędzie chora kocica, 7 kociąt Fiona wróciła do suchego. Kocięta barfowały teraz już z Easy BARF (podając na początek saszetki RC Sensitivity znowu miałam kurnik), w końcu Iśka też wróciła po różnych perypetiach do BARF. Już nie pamiętam, ale chyba gdzieś we wrześniu (albo wcześniej) przeszliśmy na naturalne suplementy. Od grudnia 2010 Aramis (SUKCES!!!!!) i Fiona są tylko na mokrej karmie – gotowej (Power of Nature i Grau, a czasami Felix, bo w nim najłatwiej „przemyt” zrobić) i gotowanej przeze mnie z dodatkiem FC (zgodnie z liczydłem). W tej chwili Aramis wylizuje sosik, jak dorwie się do misek barferek, ja przemycam odrobinę mieszanek w podawanej karmie, Fiona i Aramis wyżerają mielone mięso z michy, kiedy szykuję mieszanki. Fiona je parzonego kurczaka, więc małymi krokami, ale widzę już światełko w tunelu. Oczywiście ostatni miot Iśki na pełnym barfie i zero problemów z kupskami. Florka i Iśka kwitną! Aramis bez suchej karmy szaleje po chałupie jak smarkacz (prawie 6 lat) i figura super (a już zdążył się po kastracji z lekka zapaść na suchej) i teraz czekamy, aż już będzie święty spokój i wszystkie koty barfujące.
Niestety nie barfuje Gal, który mieszka u mojego byłego – żre surowiznę i zagryza suchą Power of Nature. Do tego dostaje taurynę i olej z łososia. Niestety były ma miękki charakter i jak kot po pierwszym pożarciu mieszanki barfowej stwierdził, że drugiej nie zje, to zaraz się poddał, ale jeszcze go „ustawię” .
W każdym razie wciągam w barfowanie, kogo się tylko da i cieszę się, bo już parę osób widzę na naszym forum.
Podzieliłam na akapity.
Ostatnio zmieniony przez Terhie 2011-10-24, 08:16, w całości zmieniany 2 razy
Barfuje od: 28.02.2012r Pomogła: 1 raz Wiek: 54 Dołączyła: 05 Mar 2012 Posty: 35 Skąd: Wrocław
Wysłany: 2012-03-08, 13:58
To może i ja napiszę parę słów.
Do tej diety przekonała mnie moja Meggie. Jest,a raczej była wielkim niejadkiem . Już nie zliczę ile rodzaji suchych karm kupiłam. Pierwsze dwie miski jeszcze były ok,a potem klapa.
Wsadzała nos do miski i wychodziła z kuchni.
Meg jest psem sportowym. Bardzo zależało mi ,aby jadła i miała siłe na zajeciach. A tu takie numery!!! Kiedyś nawet zwrócono mi uwagę w tramwaju, abym nakarmiła swojego psa. Taka chuda była i włos okropny.
O Barfie już dawno słyszałam. Nie chciałam na niego przejśc ,ponieważ często wyjeżdżam z psami. Przekonał mnie wygląd Meg i koleżanka, która właśnie zmeniala swoim psom dietę. . Decyzje była słuszna. Moja psina wciąga wszystko. Dostała lekkiego łupieżu,ale myśle że to minie.
Chester musiał miec karmę bez zbóż. Apetyt jednak zawsze mu dopisywał. Dodadam tylko,że teraz wylizuje miske, a kiedyś tego nie robił.
Ciągle jednak się martwię co będzie latem?
_________________ Ula & Chester & Meggie
iza cylwik
Barfuje od: 2 lata
Udział BARFa: 75-90%
Wiek: 49 Dołączyła: 02 Paź 2011 Posty: 12 Skąd: Białystok
Wysłany: 2012-03-14, 22:14
U nas BARF zapoczątkował Coral, a raczej jego choroba. Czyli nie będę orginalna i nie napiszę że sama tak z siebie i przekonań. O nie.
Coral już na początku naszego wspólnego życia miał, delikatnie mówiąc, problem z biegunkami. Leciało z niego kilka razy dziennie. Hm, zatrucie? wirus? ale dlaczego mam apetyt i dobry nastrój?
No i tak zaczęły się ciągłe wizyty u wetów i diagnozowanie. Po przeleczeniu na wszystkie istniejące choroby włącznie z pierwotniakami i włączeniem metronidazolu, ktoś mądry przeanalizował jeszcze razwyniki badań i stwierdził że ten kot nie wydziela trypsyny.
Coral nie posiadał żadnych objawów (poza biegunką) choroby trzustki. Wprowadzonomu dietę niskobiałkową w postaci chruper i saszetek. Dostał amylan jako enzym trzustkowy, później zamieniony na kreon. Ale ile można karmić kota taką karmą? To nie była karma bytowa a jedynie lecznicza. Po uregulowaniu pracy jelit i trzustki, wracaliśmy do normalnej karmy (COral wtedy jadł TOTW) a wraz z tymi chrupkami wracały problemy.
Wtedy postanowiam szukać jakiegoś rozwiązania na dłużej. I tak znalazłam się na forum Chatul. Szybka konsultacja z dziewczynami i pierwsze mieszanki. Oczywiście trafiały w dużej części do kosza . Byłam przerażona, jak to, co robię nietak?
Ale postanowiłam że nie poddam się. Będę walczyć z tą RUDĄ materią. Oczywiście że miałam chwile zwątpienia i byłam prawie bliska rezygnacji, wtedy szybki skok na forum i błaganie o pomoc. I wtedy przeczytalam mądree słowa: NAAJLEPSZYM KUCHARZEM JEST GŁÓD. Koty przełamały się. Odniosłam osobisty sukces nie tylko w postaci zwycięstwa nad uporem kocim ale szczególnie nad chorobą Corala.
Coral jest na BARFie dobre 2 lata oraz bez leków i biegunek. Każdy kolejny kot pojawiający się u nas w domu zaczyna od mięska i mamy wynik 4 koty=4 BARFujące.
Dzieciaczki także zamierzam w przyszłości karmić BARFem, tylko jak nowych właścicieli przekonać do takiego karmienia?
No cóż, kolejne wyzwanie przede mną
Dziewczyny bez WAS nie udałoby się to całe przestawianie i mojego myślenia i kotów
Dziękuję
_________________ dom bez kota, to tylko mieszkanie
Barfuje od: 6.12.2011
Udział BARFa: 90-100% Pomogła: 2 razy Wiek: 41 Dołączyła: 21 Lis 2011 Posty: 372 Skąd: Lublin
Wysłany: 2012-03-15, 00:45
Pomyślałam, że dopiszę naszą historię, ponieważ jeszcze nigdzie nie pisałam jej w całości. Niestety ja i moje ogonki należymy do grupy "choroba->barf" i gdyby nie problemy z pęcherzem pewnie nadal wesoło jedlibyśmy suche, na szczęście raczej z tej dobrej grupy bezzbożowych. Problemy zaczęły się ponad 3 lata temu, kiedy Higgs miał niecałe 3 lata. Diagnoza: SUK i karmy lecznicze. Suche, bo nie dalibyśmy rady finansowo karmić mokrym, a już mokrym leczniczym zupełnie. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z błędnego koła, w jakie wpadamy, ale niestety tak wyszło. Praktycznie cały ten okres przypadł na moją nieobecność w Polsce, kiedy to kotami zajmował się mąż. Został sam z problemem sikających po wszystkim kotów, obu, ponieważ po jakimś czasie dołączyła Dunia. Jak już gdzieś pisałam, koty jadły Hill'sa s/d przez wiele, wiele miesięcy. Weterynarz nie widział w tym żadnego problemu, na zasadzie - skoro się nie da odstawić, to wybieramy mniejsze zło. Pojedynczy epizod z jedyną słuszną RC skończył się uszkodzeniem wątroby u Higgsa.
Na barfa dawno temu (znaczy się dużo wcześniej niż wprowadziłam) trafiłam na forum miau.pl, nie pamiętam już czyje posty czytałam. Pomysł wydał mi się rewelacyjny, głównie ze względów finansowych (porównanie z mokrymi, które wtedy według mnie były najlepszą opcją karmienia) i jako sposób na przemycenie wody w pokarmie. Niestety małż już i tak na skraju wyczerpania odmówił współpracy w tym zakresie. Barfa mogłam sobie zacząć wprowadzać, jak wrócę na stałe do kraju. Zbierałam się rok, za co biję się w pierś. Tyle czasu zajęło mi dojrzenie do tej decyzji. Dlaczego - nie wiem, może z lenistwa, wygody, tego, że na Hillsie nic się w sumie nie działo. Tylko nie pasowało mi to, że koty jedzą tak silnie działającą karmę, a poprawy nie ma (odstawienie powodowało nawrót objawów). No i moja kota mimo bardzo małej dawki dziennej cały czas tyła. Teraz wiem dlaczego;)
Przestawienie na surowiznę było błyskawiczne, od razu kompletna mieszanka bez żadnego kombinowania. Nie wiem, czy miałabym tyle wytrwałości, co niektóre z Was, gdyby mi koty odmówiły współpracy. Na szczęście jedzą wszystko. Dunia, która na początku nie wiedziała do czego służy kość i każdy niedomielony kawałek zostawiała w misce, przy drugim czy trzecim podejściu do całej kostki, załapała... a chrupki nadal stoją w pudełku, tak jak je zostawiłam w grudniu. Teraz nie wiem, co mam z nimi zrobić
Za nami barfować zaczyna kot znajomych, teraz doszedł mu kolega, więc będzie nas jeszcze więcej. O dziwo, młody kocurek ma większe opory przed jedzeniem mieszanki niż moje starsze chrupkożerne stado, pomimo tego, że surowe mięsko przegryza od jakiegoś czasu. Mam tylko nadzieję, że znajomi się nie zrażą i będą pozytywnym przykładem przejścia na barf bez chorób jako przyczyny;)
Dzięki, dziewczyny, za źródło ogromnej wiedzy! Nie wiem, czy sama potrafiłabym to wszystko ogarnąć (gorzej, czy by mi się chciało samej do tego dochodzić ). To wsparcie jest naprawdę dobrą motywacją (znajoma stwierdziła, że będzie bezwstydnie korzystać z tego co ja już wiem, żeby nie musieć samemu się w to zagłębiać ).
Kochani,gdybym was nie odkryła w styczniu 2012-moje ukochane 4 Shih-Tzu do dziś karmione byłyby niby zdrowymi luksusowymi puszkami pełnymi chemii,a ja wierzyłabym w te wszystkie kłamstwa producentów i wetów.Od razu wyjaśniam-moja ukochana suczka,jest po sterylizacji,a tatuś jak i jego synowi po kastracji/.Kiedy pojawiła się u nich alergia skórna i łupież,zaczęłam drążyć temat odżywiania i coraz mniej wierzyć weterynarzowi wciskającemu kolejny inny rodzaj RC jako ratunek na wszystko/bo na tym zarabia/ i stertę bardzo silnych leków z drastycznymi efektami ubocznymi.Na temat BARF miałam blade pojęcie,bo mimo,iż czytam co miesiąc najbardziej popularne psie gazety,artykuł o takim sposobie odżywiania pojawił się w jednej z nich dopiero niedawno-i to tylko jako jedna z wielu alternatyw.Ale dzięki wam i waszemu forum odważyłam się od stycznia krok po kroku,miesiąc po miesiącu przestawiać moje 4 Shih-Tzu na BARF. Od razu polubiły,wcale nie tęskniły za suchą karmą ani za puszkami.Od razu pokazały,że mimo małej rasy i niewielkich rozmiarów są drapieżcami i im to służy.Mojemu mężowi trochę mniej się to podoba jak kuchnia czasem przypomina rzeźnię albo jak zamrażalnik cały zawalony surowym mięsem i warzywno-owocowymi mieszankami dla psów-lecz cóż psy są zachwycone każdym surowym posiłkiem i każdą surową kością/przy kościach zawsze kontroluję/.Łupież stopniowo zniknął,włos po oleju z łososia błyszczy.Czasami tylko znajomy z zoologicznego pyta co jedzą,jak odpowiadam krótko BARF ,a on na to-nie znam-popatrzyłam na niego z politowaniem.Biedaczek myślał,że chodzi o jakąś konkretną firmę,karmę.Moja rodzina się już przyzwyczaiła,na początku patrzyli na mnie jak na kosmitkę.DLATEGO JA I MOJE PIESKI DZIĘKUJEMY WAM BARDZO, ŚCISKAMY,PODAJEMY ŁAPKĘ I PROSIMY O WIĘCEJ BO JESTEŚCIE BARDZO POTRZEBNI
_________________ MOJE 4 SKARBY TO NASZA RODZINA SHIH-TZU.
MAMA,TATA I ICH SYNOWIE.
Barfuje od: 25.07.12
Udział BARFa: 90-100% Pomogła: 11 razy Dołączyła: 01 Sie 2012 Posty: 4452 Skąd: góry Szkocji
Wysłany: 2013-03-16, 14:06
To i ja się dopiszę.
Moja droga do barfa? Z czystego przekonania. Bez zastanawiania. Wzięłam do domu psa, zdrowego. Pierwsze kilka dni wykorzystałam jedzenie, z którym do mnie przyszedł a jak tylko doszło zamówione mięsko raz-dwa i pies przestawiony. W obecnej chwili pies jest na 100% whole prey model. Ma 3 lata, od pół roku karmiony surowym (przyszedł do mnie już dorosły)
Miałam jednak też barfną porażkę. Z mojej własnej winy. Fretka, wzięta w wieku 12tygodni. Próbowałam z surowizną, jednak była oporna. Za szybko się poddałam i frecia skończyła na gotowych karmach. Teraz już jej z nami nie ma. Być może, gdybym się bardziej postarała na początku i karmiła surowym, żyłaby dłużej. Żyła 7 lat
Barfuje od: maj 2011
Udział BARFa: 90-100%
Wiek: 39 Dołączyła: 29 Gru 2012 Posty: 1350 Skąd: prawie Wrocław
Wysłany: 2013-03-16, 14:28
To i ja :)
U nas przełomem była babeszjoza. Pies w stanie fatalnym (urok mieszkania w rejonie teoretycznie wolnym od tej choroby - nikt jej nie zna i nie podejrzewa).
Udało się psa odratować ale wyniki były okropne. Zaczęło się szukanie, kombinowanie, cudowanie. Oczywiście plan był taki, że podrasuje go tylko tym mięsem. Bo przecież mój pies jadał tylko super-hiper-mega-ultra karmy z najwyższej półki. Nie da się przecież tak dobrze zbilansować mu jedzenia jak potrafią to "specjaliści", zdecydowanie sucha karma jest dla niego lepsza.....
2dni na BARFie i już wiedziałam że Diesel więcej chrupek nie dostanie. Może i nie jestem tak mądra jak uczeni naukowcy w koncernie, ale ja swojego psa poznać nie mogłam. Poziom energii i euforii mnie poraził.
Diesel miał zawsze problemy z wagą, ja nie miałam sumienia mu dawać karmy light bo wolałam żeby był grubszy niż miał braki (i tak przez te 3lata poprzedniego życia ówcześni właściciele robili wszystko żeby go wykończyć tym co do miski wrzucali).
Na BARFie nagle się okazało że wszystko można kontrolować, że pies głodny nie chodzi a nie tyje. Że biega, skacze, cieszy się. Po wylince futro genialne, zero problemów ze skórą.....
Nieeeeee nie ma mowy żeby Diesel na suszki wrócił.
a po wspomnianej babeszjozie nie został nawet ślad. Oglądający go weci nie mogą uwierzyć że pies może sie aż tak zregenerować.
Barfuje od: 25.07.12
Udział BARFa: 90-100% Pomogła: 11 razy Dołączyła: 01 Sie 2012 Posty: 4452 Skąd: góry Szkocji
Wysłany: 2013-03-16, 20:59
Coś w tym stylu. Poza tym mam pewne zaplecze jeśli chodzi o wiedzę w zakresie
Ale też i chciałam poodświeżać informacje, poszerzyć i pogadać z ludźmi myślącymi podobnie.
Tak z kolei trafiłam na forum.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum