BARFny Świat Dieta BARF dla kota, psa i fretki. Naturalne i zdrowe żywienie zwierząt domowych.
Off Topic nieBARFny - Człowiek - to brzmi dumnie ?
isabelle30 - 2014-03-02, 20:55 Ja Ci Sandro powiem, że taką drugą historyjkę mam jeszcze ukrytą w kieszeni...
Otóż jako dziecko zawsze mędziłam rodzicom o psa. Zawsze nie mogłam go mieć - nie było na to warunków. I z pozycji chwili obecnej potwierdzam - nie było. Ale jak rodzice dostali w końcu mieszkanie, własne to ojciec dołaczył do mojego mędzenia. Matka nie miała wyboru. Zapadła zgoda. Miałam 9, moze 10 lat. Pojechaliśmy do schroniska w Celestynowie, wzięliśmy Sabę. Szczeniak owczarkopodobny. Jak zapewne pamietasz - umarła niemal na moich rękach parę dni potem na nosówkę. Możesz sobie wyobrazić jaka była rozpacz. Małe dziecko które z takim utęsknieniem czeka na psa i go dostaje od losu... na parę dni. Na dodatek okazało się, że na szczeniaka nie mamy szans przez przynajmniej rok. Ze względu na wirusa w domu. Rozpacz podwójna. To był listopad.
Ale ciotka moja, siostra ojca weszłą po cichu w konszachty z moimi rodzicami.
Jak pojechaliśmy do dziadkó na Wigilię - obskoczył mnie pies. Mój pies.
A jego historia?
Przybłęda z ulicy. Wzięła go kobieta która przygarniała bidy z ulicy. Miała w domu ich kilkanaście. Miezkałą w sąsiednim względem dziadków budynku. Ciotka poszłą do niej poszukać psa dorosłego. To co tam zastała przeszło ją zgrozą i pokonało. Psy poprzywiązywane do klamek, kaloryferów. Dżek siedzial przywiązany do klamki naprzeciwko suczki z cieczką - nos w nos.
Ciotka wybrałą suczkę , która jej się bardzo spodobała. Na Dżeka nawet nie zwróciła uwagi. Ale on postanowił działać na własną łąpę... jak wychodziła - uwiesił jej się zębami na rękawie płaszcza. Nie było rady. Wyszedł razem z nią i przyzedł do domu.
I tak oto zyskałam nowego przyjaciela a on nowy dom i swojego człowieka. Zawsze - przez niemal 20 lat w Wigilię dostawał prezent pod choinkę - mięcho lub kiełbasę. Miał wtedy prawo wskoczyć na krzesło przy stole wigilijnym i zjeść z talerza co chciał.
Był najlepzym psem świata. I nigdy nie zniknie z mojego serca.Ines - 2014-03-02, 21:17 Miło się czyta te piękne historie, ale mnie przytłacza jednak rzeczywistość.
Niedawno uratowałam swojego pierwszego (na pewno nie ostatniego!) kota. Uratowałam czyjeś życie - prawdopodobnie nigdy nie zrobiłam niczego lepszego. Tak na logikę, moi "bliscy" powinni być ze mnie... dumni? Albo chociaż może cieszyć się tym, że znalazłam drogę, którą chcę podążać i która sprawia, że jestem szczęśliwa.
Ale nie - wprost przeciwnie. Z rodziną nie mam zbyt bliskich stosunków. Zwykle ograniczają się do telefonów raz w tygodniu i wymianie kilku zdań o pupie Maryni. Moja miłość do zwierząt jest jednym z powodów - to nas dzieli... Jakoś tak na co dzień Ci moi "bliscy" nie interesują się moim życiem za bardzo. Od kiedy wyprowadziłam się z domu, odwiedziny rodziny u mnie mogę policzyć na palcach jednej ręki, mimo że moje drzwi stoją otworem. Ale od kiedy jest u nas Mefisto jest pełna inwigilacja. Co to za kot, skąd, po co, dlaczego, kiedy już go nie będzie. A może tych swoich też się pozbędziesz przy okazji. I jak ja wytrzymuję ten smród (?!). A trzy koty to dużo za dużo (dla kogo?). I ciągłe siedzenie mi w kieszeni. Sama na siebie zarabiam, nie biorę pieniędzy od rodziny już od dawna - ale i tak wywracają mi portfel na lewa stronę. Po co mi pieniądze, jeśli nic wartościowego z nimi nie robię? Pieniądze są warte tyle, ile można za ich pomocą osiągnąć. Co może być bardziej wartościowego niż czyjeś życie? A tak... fryzjer, kosmetyczka, obiad w restauracji.
I teksty, że dzieci głodują, ludzie nie mają gdzie mieszkać, a ja się kotami zajmuję. Mówię - ok. Są ludzie, którzy zajmują się głodującymi dziećmi, są tacy, którzy zajmują się bezdomnymi ludźmi, są tacy jak ja, co zajmują się kotami, a i są tacy, co zajmują się tylko sobą! ... naprawdę, staram się być asertywna, nie dać się wyprowadzić z równowagi, rzeczowo podchodzić do stawianych mi zarzutów i tłumaczyć swój punkt widzenia... ale coraz częściej jak dzwoni telefon to mam ochotę nakryć głowę kołdrą i udawać, że mnie nie ma.
Mąż czasem mówi mi, że mnie chyba ktoś podmienił w szpitalu. I chyba może mieć rację
Ale tak na poważnie, to chyba większość naszego społeczeństwa jest taka... nie dość że sami nie pomogą, to jeszcze robią wszystko, by przeszkodzić.
Ufff... zeszło ze mnie powietrze.motyleqq - 2014-03-02, 21:59
Cytat:
Pieniądze są warte tyle, ile można za ich pomocą osiągnąć. Co może być bardziej wartościowego niż czyjeś życie?
dziękuję za te piękne słowa wspaniale to ujęłaś. czy mogę Cię zacytować na facebooku?
ja na początku też nie byłam rozumiana. ale teraz moja mama dzwoni do mnie by zapytać 'co z Pusią?', zamiast mówić 'nie możesz brać psów na tymczas!'. mój tata kilka dni temu przyjechał do mnie, by własnoręcznie umożliwić mojej obecnej tymczasce korzystanie z podwórka, na które może wyjść nie korzystając ze schodów(jest staruszką i nie radzi sobie ze schodami).
a jeśli o Pusię chodzi, to zabrałam do domu starszą suczkę z zaćmą, do tego przygłuchą. kiedyś miała dom, na 4 piętrze w bloku. jej właścicielka ma 80 lat. suczka nie była w stanie wejść do własnego mieszkania i żyła na ulicy... zaczęła być problemem na osiedlu... pani z ulgą zrzekła się psa na mnie. niby Pusia jest u mnie na tymczasie, ale nie wiem jak będzie. jest już stara, przeprowadzka była i wciąż jest dla niej szokiem...Ines - 2014-03-02, 22:07 Cytuj ile masz ochotę. Byle nie jakieś głupoty, które niewątpliwie też zdarza mi się czasem spłodzić Wilga - 2014-03-03, 14:00 To ja wam pokażę coś z ostatniej interwencji (nigdy na żywo nie widziałam tak chudego psa):
Psiny zabraliśmy i są już pod właściwą opieką ale....juana - 2014-03-04, 17:37 W zeszłym roku w listopadzie szłam wieczorem na drugi koniec osiedla do siostry. Pod samą jej klatką nie wiadomo skąd wyskoczyło małe brudne coś i wskoczyło mi na nogi. Wzięłam to to na ręce i okazało się być kociakiem. Skręciłam automatycznie do lecznicy weterynaryjnej,która szczęśliwie była w tym samym bloku. W poczekalni posadziłam to coś na kolana i puściłam ręce. Coś wcale nie zamierzało zejść mi z kolan i siedziało tam uparcie. Śmierdziało gnojówką świńską i było potwornie brudne i zaropiałe. Po krótkich oględzinach stwierdziłam, że chyba jest czarno- białe. W gabinecie 2 wetki oglądając kocię stwierdziły, że ma ok 10 tygodni, jest zdecydowanie wygłodzone i ma koci katar i może coś jeszcze. Odsuwały jak się okazało chłopaka najdalej od siebie jak można było- ze względu na smrodek. Trochę obmyły, wyczyściły uszy, odpchliły i zapodały leki na robale i antybiotyki na katar. Aha, i jeszcze dodały, że prawdopodobnie była to - akcja- znicz. Znaczy podrzucony ze wsi przy okazjo wyjazdu na cmentarz. Do domu wracałam z duszą na ramieniu, bo mieszkam z mamą, która ledwie toleruje Rycha. Od progu kazała mi z małym wychodzić z powrotem. Koniec końców Pypeć- bo tak go roboczo nazwałam- został u mnie tydzień czasu- potem udało mi się znaleźć mu dom. W tym czasie zmienił się nie do poznania- podleczony, umyty, nakarmiony- zupełnie inny kociak. Po prostu nie mogłam go wtedy zdjąć z nóg i odstawić na bok.
Taka tam historyjka o szczęśliwym zakończeniu. Dzisiaj za to na fb trafiłam na historię o tragicznym zakończeniu. Kociak ... eh ciężko mi pisać. Same, sami popatrzcie - tylko są drastyczne zdjęcia więc uwaga... Ja nie mogłam - nie potrafiłam ogladać ich w powiększeniu.
https://www.facebook.com/...10393280&type=1Sojuz - 2014-03-04, 17:47 Dawno nie oglądałem czegoś tak uderzającego NSO - 2014-03-04, 18:25 Niesamowicie potworne.Skipper - 2014-03-04, 18:48
Wiecie co, trzeba być skończonym skurwysynem żeby zrobić cos takiego
Z całego serca życzę tej osobie/osobom żeby je tak ktoś potraktował 89ola - 2014-03-04, 19:52 za nim przeszłam do zdjęć przeczytałam treść, kiedy doszłam do opisu obrażeń kociaka miałam nadzieję że zwierzak zostanie humanitarnie uśpiony. nawet gdyby leczenie wchodziło w gre to cierpienie jakiego by zaznał do tego czasu było by czymś potwornym.
przy zwierzętach wychodzi prawdziwa natura ludzka (okrucieństwo, współczucie, bierność itd) bo nikt (przeważnie) nie patrzy nam na rece, nie ocenia nas. człowiek może się zachowywać naturalnie a nie tak jak nakazuje mu społeczeństwo.ciocia_mlotek - 2014-03-05, 21:32 Medalista, którego właściciele zostawili sobie kiedy skończyli działalność hodowlaną. Ciekawa jestem jak wygladała ta hodowla
https://www.facebook.com/...09206299&type=1Snedronningen - 2014-03-06, 09:11 Rano spóźniłam się do pracy o dobrą godzinę. Spóźniły się też dwie Panie, które ze mną nie pracują. Spóźniłyśmy się, bo czekałyśmy na samochód ze schroniska.
Na betonie leżała mała sunia, prawdopodobnie szczeniak. Cała trzęsła się z zimna i pewnie ze strachu. Nie wiadomo ile leżała, co się jej stało. Dwa razy usiadła, ale nie wstała, na próbę podniesienia zareagowała skowytem.
Zanim my podeszłyśmy do niej przeszło kilka osób, wszystkie spojrzały i poszły dalej. Jak już stałyśmy przy suni, po telefonie do schroniska i postanowieniu, że zostajemy aż nie przyjadą, wiele osób się zatrzymywało, popatrzyło, skomentowało, że jak tak można i poszło dalej.
Podszedł Pan, którego znam z widzenia. Kryminalista, recydywista. Pan się zainteresował sunią i stał i czekał razem z nami. Pomagał przy zabieraniu suni do samochodu schroniska. Sunia podniesiona zaczęła znów przeraźliwie piszczeć z bólu. Prawdopodobnie coś się stało z tylnymi łapami, może wyrzucił ktoś ją z okna.
Panu kryminaliście aż się łza pojawiła w oku jak to usłyszał.
Tak, w takich sytuacjach wychodzi prawdziwa ludzka natura. Brak zainteresowania, okrucieństwo, ale i chęć pomocy przedłożona nad własne interesy i empatia. Zwykła ludzka empatia, której w naszym gatunku jest coraz mniej. Za chwile będzie ją można znaleźć głównie w słowiku. Jak dobrze pójdzie, to przez chwilę będzie pod E.Ines - 2014-03-06, 10:52 Myślałam, że to co przydarzyło się Mefisto to nieszczęśliwy wypadek. Podejrzewaliśmy, że grzał się pod maską samochodu i ktoś odpalił silnik - rany na to wskazywały. Ale rany na ciele były już prawie zagojone, gdy go złapaliśmy. A ogon - był połamany w kilku miejscach, w tym najbliżej ciała trzymał się na strzępku skóry... wszędzie krew, kości na wierzchu, widok nie do zniesienia. Myśleliśmy, że to nieszczęśliwy wypadek.
Ale...
Kilka dni temu napisała do nas koleżanka z pracy, która mieszka niedaleko. Zapytała - czy nie uciekł nam czasem Mefisto? Ale Mefisto w tym czasie spał sobie smacznie zwinięty w kłębuszek w transporterze. Okazało się, że pod blokiem przebiegł jej drogę identyczny kociak. Rafał napisał jej, że to w sumie by się zgadzało, bo Mefisto prawie na pewno miał rodzeństwo. Odpowiedź zmroziła nam krew w żyłach - a czy rodzeństwo Mefisto też nie ma ogona...?
Nieszczęśliwy wypadek... jasne czy to dlatego Mefisto, gdy się go wabi "kici-kici" - ucieka w popłochu...? Chyba jest już jasne, co mu się przydarzyło, gdy raz ktoś na niego zakiciał i ufny maluch podszedł... Aniek - 2014-03-06, 11:06
ciocia_mlotek napisał/a:
Medalista, którego właściciele zostawili sobie kiedy skończyli działalność hodowlaną. Ciekawa jestem jak wygladała ta hodowla