BARFny Świat Dieta BARF dla kota, psa i fretki. Naturalne i zdrowe żywienie zwierząt domowych.
BARFne Życie - Sanatorium pod wezwaniem Szalonej Tity
Nul - 2018-04-30, 17:22
Anilina napisał/a:
I może sosiki Miamora, chyba tu czytałam, że są smakowite dla kotełków.
No tak, u mnie, kiedy Bajka nie raczyła się skusić na papu (a np. wiedziałam, że wychodzimy na długo i że powinna coś zjeść), sosiki Miamora chyba najlepiej zdały egzamin. Nie były ani za rzadkie, ani za gęste, wystarczyła niewielka ilośc, żeby Bajczysko zaczęło lizać. A skoro juz zaczęło, to i dalej lizało i w końcu zjadało. Bo zostawienie jej porcji na później nie wchodzi w grę... Skoro w tym samym domu mieszka Feliks... Później Bajka znalazłaby tylko pustą miseczkę... A Feliks byłby znów grubszy... i grubszy...
Miau smakowite! :)Anilina - 2018-04-30, 21:38 Nul, to tak jak u mnie. Odkurzacz Klakson wszystko posprząta. Wcale się nie przejmuje, że Titka chora, słaba i trzeba o nią dbać. Zamówię więc sosiki.
Na szczęście dziś i kilka dobrych rzeczy się stało. Zdążyłam po pracy do apteki i już w drugiej, jaką odwiedziłam dostałam laktulozę bez dodatków smakowych Potem popędziłem do Biedry i kupiłam szparagi (tak, w drodze do domu czytałam wątki o qpach). Nic to, że w kolejce do kas zestarzałam się o 10 lat (przecież jutro święto! Trzeba zrobić trzymiesięczne zapasy, bo sklepy będą zamknięte cały! jeden! dzień!).
A najlepsze czekało mnie w domu. Najpierw dowiedziałam się, że Titka zjadła dziś CAŁY obiad, w kuwecie znalazłam dwa urobki (czyli oba koty!) a Tita okazała się wielką fanką gotowanych na parze szparagów :
Damy radę!Anilina - 2018-05-09, 15:58 Wczoraj Lola
była diagnozowana w Arce. Tomografia i rinoskopia. Oczywiście już naczytałam się o nowotworach nosa itp. (dr Gawor to m.in. onkolog) więc byłam w totalnym stresie. A tu trzeba dać psinie oparcie psychiczne jeszcze.
Nienawidzę kłaść zwierzaków pod narkozę, zawsze mi się gdzieś kołacze z tyłu głowy, że przecież mogą się nie wybudzić. A jeszcze Lolcia z jej chorym serduszkiem...
Dyskutowaliśmy sporo na temat narkozy dla niej, podkreślałam, że mnie ten temat mocno niepokoi, wysyłałam nawet wyniki jej Echo i EKG, by anestezjolog skonsultował się z ichniejszym kardiologiem. Lekarz poinformował, że będzie narkoza wziewna i dawki dobrane jak najmniejsze. Do premedykacji użyli SEDATOR 0,3ml (medetomidyna) i TORBUGESIC 0,3ml (butorfanol). Czytam teraz właśnie wypis z lecznicy i poza tymi dwoma roztworami widzę tylko tlen, coś, co się nazywa SKRZYPCZAK-FORTE (20ml) - nie znajduję czegoś takiego w guglach i płyn Ringera. Gdzie tu narkoza wziewna, lek powinien być chyba na liście? Zastanawiam się, czy aż tak nie rozumiem wypisu, czy ktoś mnie nakłamał... Na pewno po podaniu domięśniowym leków uspokajających dostawała coś dożylnie, przez venflon, ale w emocjach nie dopytałam, co lekarz podaje.
Na szczęście wszystko poszło dobrze, Lola się wybudziła. Ale resztę dnia doopka jej się chwiała i nie całkiem panowała nad mięśniami (popuszczała siuśki, zapominała schować języczka) więc nie do końca mi się to podoba. Delikatna narkoza nie powinna jej przecież tak sieknąć. Nie omieszkam dopytać o to na kontroli. Szczerze mówiąc dopiero dziś zaczęłam o tym myśleć, bo wczoraj najpierw byłam w strachu, a potem w euforii, bo żadnych raczydeł nie wykryto
W badaniu obrazowym brak asymetrii, anomalii. Natomiast w badaniu rhinoskopowym wypatrzyli lokalne erocje błony śluzowej w prawej jamie nosowej. Cytologia pokazała nieliczne komórki zapalne.
Diagnoza: podejrzenie immunologicznego zapalenia błony śluzowej nosa (ziarniniak) typowego dla psów ras pociągowych (dobrze, że Lola kanapowiec nie potrafi czytać, bo strzeliłaby focha za te "pociągowe"). Zalecono działanie przeciwzapalne: Encorton przez 16 dni w malejących dawkach. Później kontrola.
Choć dr Gawor traktował nas z szacunkiem, wyjaśniał, opisywał itd, to pozostawił trochę niesmaku po dwóch spotkaniach. Wyraźnie żywi antypatię do kardiologa z Retiny i czynił różne aluzje do niego, m.in. o to, że po stwierdzeniu zaburzeń w sercu, nie zalecił od razu leków. Ubodło mnie to bo przyznam, że dr Rudnickiego darzę ogromną sympatią (badał i Szaloną Titę i Lolę, ma super podejście do zwierzów, jest uprzejmy i szczegółowo opisuje przebieg badania), zaś nieładowanie farmaceutyków nie jest dla mnie zarzutem, to jakoś miłością do pana krytyka nie zapałałam. Poza tym uważam, że profesjonalizm nie powinien mu pozwolić na takie osobiste wycieczki do kolegi po fachu. No
Zmieniając temat: Tita ma się lepiej. Wczoraj wieczorem produkowałam naprędce mieszankę z kurczakiem (i szparagami), bo przez to jej wybrzydzanie już mieszanka z wołem i mieszanka z drobiem (ale bez kurczaczka), podobnie jak mieszanka z wieprzem, którą już zrobiłam w desperacji, by jej coś urozmaicić, są fuuj. A wstrętny, fermowy kurczak to strzał w dziesiątkę. Odpuściłam, żre fermowego kurczaka, bo naprawdę nie mam czasu szukać dla niej wsiowego.. Niebawem powinnam mieć dostawę barana i koźliny, może to ją udobrucha. Wczoraj też przyszły sosiki Miamora (a w zasadzie zostały porzucone pod drzwiami przez dostawcę, jak Titę kocham, kiedyś zgłoszę zaginięcie paczki). Szaleństwo. Posłużą do dosmaczania mieszanek nie-kurczakowych. Poza tym je, korzysta regularnie z kuwety, biega i skacze po półkach - jest wyraźnie lepiej. Nie zdziwiamy więc, kroplówki odstawiliśmy. Łapiemy oddech.
W poniedziałek Szira jedzie do ortopedy.shana55 - 2018-05-09, 20:57 No to super, dobrze się czyta takie dobre wieści o zdrowiu piesa i kota. Gorzej o niesnaskach między wetami... w końcu obaj lecza jedno zwierze powinni sie dogadać dla jego dobra nie?
ale tak to teraz już jest, co większy spec to większa mądrala... trzymamy kciuki za całe towarzystwo. Nul - 2018-05-17, 17:24 To ja się chyba nie będę wybierać do dra Gawora (nie żebym planowała...), bo dr Rudnicki na razie mi się "podoba" :)
Trochę to tak mi się kojarzy, jak czasem u np. panów posadzkarzy, tapeciarzy itp... "A kto to pani robił? No przecież to się inaczej robi, on się nie zna..." :)
No to trzymajcie się zdrowo, miau :)Anilina - 2018-05-22, 16:54 Nul, życzę, byście nigdy nie musieli
Dziś dopadła mnie frustracja.
Rozmawiałam z właścicielką Sziry. Tą, która adoptowała od nas Szirę w sierpniu, ale potem wpadła w kłopoty finansowe i postanowiła wyjechać za granicę. A my postanowiliśmy, że na deklarowane przez nią 3 miesiące zajmiemy się psem. To miało miejsce 8 grudnia roku pańskiego 2017... z rana po raz kolejny zajrzałam na konto bankowe by się upewnić, czy wpłynęły jakieś pieniądze od szirowej pańci, bo też była ostatnio diagnostyka nietania u ortopedy, co z pańcią uzgadnialiśmy wcześniej. 0zł.
Miarka się przebrała. Zaznaczę, że przez te pół roku Szira nie dostała ani złotówki wsparcia od właścicielki, mimo jej wylewnych deklaracji. Napisałam jej więc, że pora przestać udawać, że jej zależy i zamknijmy ten rozdział. Co ona na to? „NIEEE, NIE ODBIERAJCIE MI JEJ”
Nienawidzę takich szopek. Nie trawię ludzi, którzy w internatach rozdmuchują, jacy to są wspaniali, bo adoptowali schroniszczaka. A potem mają go w d... i z łaski raz na kwartał zapytają, jak tam miewa się ich „najukochańszy” pieseczek.
Może jestem zła, nieczuła na ludzką krzywdę. Może skrzywiona tym, że na codzień spotykam się z ludzką patolą. Ale jej płacze i szlochy zamiast mnie wzruszyć, rozsierdziły. Chasing The Sun - 2018-05-22, 17:53 Anilina, mnie podobne uczucia ogarnęły jak się dowiedziałam, że nikt nie chce przygarnąć kotki bo jest stara i gruba... Tymczasowa dochodząca opiekunka przeszło 4 miesiące szukała domu dla niczego niewinnego kota i nikt nie chciał się zająć. Ale małego rozkosznego kociaka, jeszcze lepiej rudego... to chętnie! Świat jest okropny, ludzie to szuje. Bywa że w internecie obłuda wylewa się z ekranu. Nie mam nic przeciwko kociętom i rasowym zwierzętom, ale uważam że to okrutnie niesprawiedliwe, że chorym i starszym trudniej jest znaleźć kochający dom.Anilina - 2018-06-15, 13:31 Chasing The Sun, długo by pomstować. Na szczęście są ludzie, jak Ty, dla których liczy się więcej niż to, czy zwierzak będzie się ładnie komponował na nowej kanapie za trzy pińcet.
Spotykam się z jeszcze jednym zjawiskiem, które mnie szczególnie wkurza. Ludzie, którzy adoptują "pod publikę", żeby się na fejsiku pochwalić, a przy pierwszym problemie oddają zwierzaka. Ostatnio tak z "mojego" schronu wyadoptowano pekińczyka aż nad morze (my w małopolsce). Wielkie halo, organizowanie transportu itp. I po tygodniu "właścicielom" się pieska odechciało. Eh, nie chce mi się nawet pisać...
Polecicie jakiś godny hosting zdjęć? Plizzz. Mój wywaliło na dobre.
Saga, wykrakałam. Klaksona dopadło nieszczęście Biegunka go trzyma chyba od wtorku. Piszę "chyba", bo na początku tygodnia kuwety sprzątał mąż i nie pomyślał, by mnie natychmiast zawiadomić o nieprawidłowościach. Zaczęłam już rozważać wizytę u weta, ale wygląda na to, że kaolin zaczął działać, bo dziś qpacz zwarty czekał na sprzątnięcie. Daję też probiotyk, ale sukcesu jeszcze nie trąbię, czuwam.
Za to u weta wylądowałam z Titą, znów zatkanie
Muszę podjąć jakieś poważniejsze działania, bo dodawanie do mieszanek balastu (ok 60g szparagów na 1 kg mięsa) i raz w tygodniu dodatkowo babka płesznik lub mielone siemię nie wystarczyły. Może babkę zacznę dawać co drugi dzień?
Tita dostała podskórnie nospę, opioid przeciwbólowy, w domu ok 2ml laktulozy. Wieczorem chyba zrobimy kroplówkę. Nie znoszę jej męczyć Anilina - 2018-06-16, 08:35 Tita mi kanapę zasłała (if you know what I mean...)
Wracam wczoraj wieczorem do domu, a Tita leży w kałuży... W sumie kałuży nie wiem czego. Siuśki to nie były, ale qpa też nie do końca. Bardzo wodnista substancja o nieprzyjemnym zapachu, w większości przeźroczysta. Serce mi stanęło. A mąż zdziwiony, bo ponoć godzinę wcześniej chodziła po domu.
Kotę wzięłam do wanny, bo cała dupka, nogi i ogon w tym utytłane. Pofukała, ale umyta, w trakcie wycierania ręcznikiem zaczęła mruczeć.
Zastanawiałam się, czy jechać gdzieś na nocny dyżur z nią. Tylko mam fatalne doświadczenia jeśli chodzi o takie awaryjne kliniki, do tego prawie godzina jazdy, kot się umęczy. No i jak pomogą? nie wiem co się stało, czy to reakcja na laktulozę? dostała ją pierwszy raz w życiu, dwa razy po 2ml w odstępie ok 6 godzin. O dziwo samopoczucie bardzo jej się poprawiło względem tego co było rano. Zaczęła faktycznie kręcić się po mieszkaniu, mruczeć, ocierać, a nawet domagać jedzenia.
Zdecydowałam, że czekamy. Dostała 3 ml kisielu z siemienia i 100 ml NaCl podskórnie - bałam się że po takiej dziwnej biegunce mi się odwodni. Po kroplówce jeszcze zjadła małą łyżeczkę saszetki CF Purr wymieszaną znów z kisielem, do tego jeszcze sama poszła do miseczki z wodą.
Nie muszę chyba tłumaczyć, że się nie wyspałam...
I wicie co? Dziś rano przywitała mnie moja 100%, rozdarta, energiczna kotka. Zero śladu, że wczoraj cokolwiek było nie tak. A planowałam ją brać z samego rana do weta. Zjadła śniadanie (tylko malutkie na wszelki wypadek), dostała znów siemienia. Trochę się boję podawać znów laktulozę. Wyczekuję kupacza niczym gwiazdki... Co to w niej siedzi?
U Klaksona też jak ręką odjął, już po biegunce.
Pytałam nawet dziewczyn ze schroniska, czy nie mają jakiejś epidemii jelitówki wśród kotów, bo spędziłam ponad godzinę w kociarni w zeszłą niedzielę i bałam się, czy czegoś swoim kotom nie sprzedałam. I nic. Nic a nic. Dziwy.Anilina - 2018-07-04, 16:10 Zobaczcie co znów przytargałam do domu za pazuchą...
olaboga, koci katar pod mym dachem
Wczoraj rano.... Całe szczęście, że Lola szła na dłuższej smyczy, pierwsza, bo gdyby to była Szira, dzieciak już by nie żył. Szłyśmy sobie dróżką graniczącą z ogródkami działkowymi. Lola podeszła dokępki trawy, obwąchała, dopiero jak kępka zaczęła na nią prychać zauważyłam, że to nie tylko kępka. Szira wtedy już dostała wścieku, chciała zjeść zawartość kępki. Na szczęście zdążyłam ściągnąć smycz i w bezpiecznej odległości czekałam, aż malizna ucieknie. Pełno takich dziczków u nas na działkach. (Mamy organizację, która bardzo sprawnie zajmuje się kastracjami na naszym terenie, ale to walka z wiatrakami) A kotek nic. Stoi nafuczony i nie wie co robić. Ja mam na smyczach dwa szalejące psy (bo Loli się udzieliło podniecenie), a małe siedzi w trawie. Zdążyłam psy uwiązać do siatki, a łatwo nie było ich okiełznać. Zdążyłam podejść do kociambra, ukucnąć i zaobserwować zaropiałe oczka. I już wiedziałam, że KK.
Przez moją głowę z prędkością błyskawicy przemknęło, by wstać i odejść. Przecież jak wezmę, to zaraza w domu gwarantowana. Przecież DT które znam, nie mają już miejsc. W schronisku też przepełnienie, byłam w weekend, widziałam na własne oczy płaczące za kratami maluchy, na widok których serce się kroiło.
Może kiedyś to zrobię, może. Ale dobrze wiem, że myśl o tym będzie mnie prześladować do końca życia.
Wierzgającego, prychającego, drapiącego kociaka schowałam za pazuchę. Zaczął się bronić dopiero, gdy poczuł mój dotyk. To miejsce to stała trasa spacerowiczów z psami, kociak nie dożyłby wieczora. Groźnie nagadałam psicom, odpięłam je od siatki i pomaszerowaliśmy we czwórkę (troje maszerowało, jedno było niesione) do domu.
U weta antybiotyk, kroplówka, witaminy. Była wychłodzona, miała 36 stopni. Dziewczynce dałam na imię Achaja. Bo jest mała, waleczna (cztery szramy na mojej dłoni) i życzę jej, żeby była twarda jak jej imienniczka.
Noc nieprzespana, bo kaszlała, kichała, furczała. Mieszka w mojej sypialni, w klatce kennelowej, którą jakimś cudem w ciągu 5 godzin udało mi się pożyczyć od zupełnie obcej osoby. Wczoraj, przez cały dzień, zjadła tylko jeden posiłek. Taka kruszynka, nawet pół kilo nie waży. Dziś o 5 rano udało mi się ją namówić na kolejny. Przed moim wyjazdem do pracy zjadła jeszcze 2 razy i skorzystała z kuwety. Zaczęła mruczeć pod dotykiem dłoni.
Niestety oczka dziś jeszcze bardziej zaropiałe niż wczoraj. Jutro znów wet.
Ręce mnie pieką od ciągłego ich dezynfekowania. Uważam, żeby kociak nie miał kontaktu z moimi ubraniami, żeby nie roznosić wirusa. A mimo to Titka zaczęła mi chrypieć. W sumie to było do przewidzenia.
Betaglukan już wyciągnięty z apteczki.
Trzymajcie proszę kciuki za wszystkie moje koteły. Oby moje zbyt miękkie serce nie kosztowało Titki więcej, niż tylko chrypka.
Znajomi pukają się z głowę i dziwią, jak to możliwe, że ja wiecznie coś przytaszczę do domu, a oni nigdy. Nie wiem, co odpowiedzieć. Po prostu chodzę z otwartymi oczami małga - 2018-07-04, 16:53 mocne kciuki za wszystkich pisz codziennie.Chasing The Sun - 2018-07-04, 21:42
Anilina napisał/a:
Znajomi pukają się z głowę i dziwią, jak to możliwe, że ja wiecznie coś przytaszczę do domu, a oni nigdy.
Może po prostu nie potrafisz przejść, obok zwierzęcia potrzebującego pomocy, obojętnie?!
Zgodnie z żądaniem: trzymam kciuki za Achajkę i całe Sanatorium. Podpisuję się pod wnioskiem małgi - pisz na bieżąco.shana55 - 2018-07-05, 00:23 Anilina
Cudne to małe ... a mnie brak słów na okreslenie Twojego wspaniałego serca.
Oby biło długo i sprawnie. Trzymam nieustannie Arora - 2018-07-05, 11:21 Anilina,
ja też mocno trzymam kciuki za wszystkie Twoje Cudności: i te duże i te małe Anilina - 2018-07-05, 13:54 Dziewczyny, dzięki
Wygląda na to, że Wasze ściskanie kciuków pomogło, bo noc minęła spokojnie, bez kaszlu i duszności. Wstałam o drugiej, żeby nicponia nakarmić, ale tylko uchyliła oko, pomruczała i spała twardo dalej. Żadne podstawianie miseczki pod nos jej nie skusiło. Za to rano z wielkim apetytem wciągnęła całą porcję.
Wieczorem nastawiłam w kominku olejek eteryczny z drzewa herbacianego, bo wyczytałam, że działa antyseptycznie i jest zalecany też dla kotów w formie inhalacji. Może faktycznie pomógł jej w oddychaniu nieco.
Zdjęcia kiepskie wychodzą, bo klatka stoi w mało doświetlonym rogu.
Prawe oczko łzawi, ale jest praktycznie całkiem otwarte. Lewe niestety z trzecią powieką i mocno przymknięte. Dziś do weta zabiera małą moja druga połowa, zapisałam mu, o co pytać. Myślę, że przydałyby się jakieś krople do stosowania miejscowego, bo przemywam tylko solą fizjologiczną, może będą też mieli lizynę. Wiem, że KK leczy się długo, ale chciałabym widzieć jakąś poprawę. Takie to małe zapłakane, przykro patrzeć.
Dziś rano maluszek zaczął przejawiać zainteresowanie otaczającym ją światem. Wyszła nawet na chwilę z klatki, choć w niej czuje się najbezpieczniej. Piszę "maluszek", ale jak trochę z nią posiedziałam i głaskałam, doszłam do wniosku, że wcale takim malcem nie jest. Spokojnie można jej liczyć 12 tygodni albo więcej, ale jej chudość potęguje wrażenie, że jest maleńka. Cały kręgosłup, krąg po kręgu można wyczuć palcem, miednica wystaje a boczki wklęsłe jak u charta. Gdy się najada wygląda jak takie straszydło, wielki brzuszek na patyczkach. Całe szczęście, że ma apetyt. Lubi też bardzo krem z żółtka i oleju omega z drożdżami, zjadła całe, nie zaszkodziło.
Qpki wręcz wzorowe. Sika często, bo jedzenie dostaje mocno rozwodnione - nie chciałabym, żeby znów podawali kroplówkę.
Titce chrypka przeszła. Na szczęście jest gorąco, wygrzewa się w słońcu i jest szczęśliwa.
może zdarzy się cud i niczego nie złapie. Zresztą, Tita jest żywą reklamą BARFa. Każdy wet dziwi się na jej widok i dopytuje, czy aby na pewno ten kot ma PNN. Pulchna, błyszcząca, dokazująca. A ja wtedy z dumą mówię, że owszem, ma, ale to kot karmiony w zgodzie z naturą a nie jakimiś suszkami Jeśli więc ktokolwiek ma dać radę temu wirusowi, to właśnie Tita.