BARFny Świat Dieta BARF dla kota, psa i fretki. Naturalne i zdrowe żywienie zwierząt domowych.
Kulinaria dwunogów - Co w składzie piszczy - w poszukiwaniu naturalnej żywności
Sojuz - 2013-06-23, 07:07 Temat postu: Co w składzie piszczy - w poszukiwaniu naturalnej żywnościZnalazłem na pewnym forum wypowiedź fachowca, który opisuje mniej więcej przebieg wzrotu i pielęgnacji jabłek. Napisał to w odpowiedzi na jabłko, które po zakupie leżało u delikwenta przez kilka miesięcy i nie zgniło.
Uprzedzam, że język może być slangowy, miejscami wulgarny
Cytat:
Specjalnie założyłem konto aby odpowiedzieć na tego posta. Otóż co nieco wiem w temacie ponieważ sam jestem dostawcą owego owocu. Odpowiadam ze względu na to że po prostu się we mnie gotuje gdy jakiś kretyn z zapyziałego miasta się wypowiada g* wiedząc w temacie.
1. Pierwsza rzecz jaka odmiana na zdjęciu? Cortland.
2. Kiedy nadaje się do zbioru? Jesienią
3. Jaki miesiąc mamy teraz? Czerwiec, hmm ni w ząb mi nie pasuje to na jesień ale ok
Teraz mi powiedz czy Ty wymagasz od owocu żeby po 8-9 miesiącach od zbioru było nadal soczyste tak jak zerwane z drzewa? Jeśli tak to wpierdzielaj sobie tą chemię a ja jednak wolę zjeść jabłko w takiej postaci. Jabłko najzwyczajniej w świecie zwiędło. Przechowywane w odpowiednich warunkach może nie zgnić (ale nie musi) przez tyle czasu.
W jaki sposób jabłko aż tyle przetrwało? Dzięki w cholerę drogiemu zabiegowi jakim jest gazowanie. Tak tak to więcej kosztuje niż wam się wydaje że tylko wsadzić i samo wyrośnie. Gazowanie jabłek odbywa się w specjalnie przygotowanych komorach które są w cholerę szczelne. Z takowej komory odsysa się tlen a wtłacza azot. Zatem jakie jest stężenie w takiej komorze? Zależy, ale zakłada się że około 2% to tlen, poniżej 1% CO2 a reszta to azot.
Hmm, ok tylko komora nie jest w pełni hermetyczna i stężenie tlenu i CO2 rośnie... Co zrobić? Dołożyć paletę wapna! Tyle że jeśli otworzę drzwi to całe stężenie szlak trafi. Co robi rolnik? Wchodzi małym okienkiem i z zewnątrz podają mu 30kg worki z wapnem musi ich zanieść około 10. Po 30sekundach w takiej komorze tracisz przytomność, fajnie nie? Teraz zakup sobie w kij drogą maskę tlenową, której jednak nikt nie kupuje. W ten sposób zginęło już wielu rolników i osób z rodziny które próbowały ich ratować.
Jabłko składowane w ten sposób ma specyficzny posmak który osoba jedząca kiedyś coś podobnego pozna zawsze.
Tyle o samym gazowaniu.
"kiedys na kilo czereśni, jabłek, sliwek, zawsze znalazlo sie pare robaków, teraz tyle chemi ze nawet robaki się juz tym nie nteresują "
Ja jebie człowieku... Po prostu takie jabłko nie spełnia norm i na skupie Ci takiego nie przyjmą -_-" Robaków jest w kij ale uszkodzone jabłka w ten sposób są odrzucane w procesie sortowania. Jabłka uszkodzone przez robaka bardzo szybko gniją tak więc też szybko są odrzucane.
Chemia była i jest. Jest masę testów na stężenia różnej chemii w jabłku jak to przekroczysz to nic nie sprzedasz, jesteś rok w plecy co się w zasadzie wiąże dla dużej części bankructwem.
Za dawnych czasów pryskaliśmy "zupą z siarki" przeciwko grzybowi. Jest od cholery chorób drzew, owoców, robactwa o których nie masz zielonego pojęcia i często nie ochronienie przed przynajmniej jednym z nich wiąże się z usychaniem drzew.
Tyle mojego wywodu. Zanim skomentujesz produkcję jabłek czy innych owoców/warzyw puknij się 3 razy w łeb. Zdobądź wiedzę a potem komentuj.
W produkcji bydła, kurzyny, czy ogólnie pojętego mięsa zgodzę się jest tam niepojęty syf.
ciocia_mlotek - 2013-06-23, 11:37 Po czym wnosisz, że ten anonimowy człowiek, który napisał 1 post na orum, jest fachowcem? Szczerze mówiąc jego wypowiedź wygląda średnio fachowo.
Aczkolwiek temat ciekawy. Warto by było podowiadywać się o różnych metodach "ulepszania" warzyw i owoców.
Smutna jest jedna rzecz w cytowanym wyżej poście - taki człowiek uprawiający owoce czy warzywa często nawet gdyby chciał to nie obędzie się bez chemii - właśnie ze względów finansowych. Bo mu w skupie nie wezmą albo zapłacą grosze Kazia - 2013-06-23, 11:57 Zgadza się.
Przez wiele lat miałam jabłka z dzialki, uprawiala osoba, która naprawdę miała do tego talent, i wiedzę. Bez chemii...tzn pewnie w zasadzie bez chemii, nie wnikałam.
Jabłka byly owszem, bardzo smaczne, ale zupelnie nie do sprzedaży, w klepie bym takich nie kupila.
Podobnie pomidory, marchewka...
Przechowywane były w piwnicy, na pewno bez zadnego gazowania czy wapnowania, po prostu w skrzynkach i poprzesypywane ziemią. W piwnicy musiał być jakiś tam przewiew, w jednym roku nie bylo z zgniło wszystko.
Jabłka i warzywa byly przechowywane do wiosny, nie psuły sie.
Ale to co w sklepach...niestety, chemia nas otacza i nie ma ucieczki.Iowa - 2013-06-23, 13:12 To "gazowanie" to nie jest jakaś ingerencja chemiczna, jak np. nawozy sztuczne. Owoce, które dojrzewają, produkują etylen. Etylen pobudza inne owoce do dojrzewania. Wypompowanie etylenu, a pompowanie azotu ma na celu opóźnienie procesu dojrzewania owoców.ciocia_mlotek - 2013-06-23, 13:22 A jaki to ma wpływ na owoc poza opóxnieniem dojrzewania? Praktycznie nie ma rzeczy, procesów, które nie miałyby jakiś skutków ubocznych. Stąd moje pytanieisabelle30 - 2013-06-23, 13:35 Nie jestem rolnikiem ani sadownikiem ale mam Brutusa a on wie doskonale co się nadaje do jedzenia a co nie...
Jabłko z bazaru - podejdzie, powącha i zostawi...
Jabłko z supermarketu - ruszy nosem na odległość i nawet tyłka nie podniesie...
Jabłko przyniesione z parku...nie przynosimy - sam leci pod jabłonki i wyzera - paszcza jak kopara, jedno za drugim - gruszki, jabłka, śliwki wegierki, mirabelki. Biega tylko od krzaka pod drzewko i sobie wybiera.
Coś więc zmienia zapach i smak tych owoców które się kupuje, tych które są przechowywane.
Ja pamiętam jeszcze z dzieciństwa jak ciotka - staruszeczka u której mieszkaliśmy wiele lat w ścisłym centrum wawy, mająca działkę na okęciu - przechowywała owoce, orzechy. Każde jabłko owijała kawałkiem gazety, szczelnie. Potem układała w skrzyneczce i przesypywała piaskiem. Skrzyneczki stały sobie w piwnicy - chłodnej piwnicy aczkowliek niekoniecznie suchej piwnicy - stara, przedwojenna kamienica. Te jabłka pachniały, były smaczne, soczyste całą zimę. Nie były pryskane wogóle, drzewa miały wiele lat a owoce na nich były bez robaków, bez grzybów, zdrowe, piękne i wielkie.
Jabłko ze sklepu jest delkatne - pukniesz a ono natychmiast gnije w tym miejscu, czasem są robale w ogryzku. To efekt chemii...
Owoce z parku - drzewa mające kilkadziesiąt lat - mieszkamy tu od 35 lat a znacznie wcześniej zlikwidowano sady i działki - nie pryskane od tych wielu lat. W owocach nie znajdziesz robaka, nie ma grzyba. A owoce są pachnące, soczyste i smaczne. Orzechy wielkie i zawsze pełne. Nigdy w nich nie znalazłam robaka...
To jak to się dzieje że tyle kasy wkładają w te owoce? Życie poświęcają...i te jabłka jak kartofle, zero smaku, zero zapachu, jakby były z papieru toaletowego. A te nie prsykane, dziko rosnące, gdzie drzewa nie są pielęgnowane w żaden sposób (i o dziwo nie przemarzają) sa pyszne, zdrowe i nie mają chorób?Iowa - 2013-06-23, 13:45 A jakie może mieć? Azot nie ma żadnego wpływu na owoce (poza ograniczaniem dostępu tlenu). Etylen jest dla owoców stymulatorem dojrzewania, całkowicie naturalną substancją. Co innego nawożenie i pryskanie, ale nie o tym piszę. Odniosłam się tylko do "gazowania", które wrzucono do jednego worka z chemicznymi polepszaczami.Sojuz - 2013-06-23, 14:15 No może nie fachowiec, ale człowiek, który miał z tym styczność. Skipper - 2013-06-23, 15:28 Poczytajcie sobie o tym, co mamy we "współczesnej" żywności...dagnes - 2013-06-23, 15:55 Zacznę od tego, że mam m.in. truskawki w ogrodzie (które właśnie ze smakiem pożeram ) i nie jestem już w stanie zjeść truskawek kupnych, nawet takich od okolicznego rolnika, bo one zwyczajnie są beznadziejne i z prawdziwymi truskawkami nie mają nic wspólnego. Są to jedne z najobficiej pryskanych chemią owoców, wszędzie. Tymczasem moje, nigdy niczym nie pryskane, nawożone jedynie kompostem, to soczyste niebo w gębie. Mam 3 odmiany, każda o innym, wyraźnie wyczuwalnym smaku, aromacie i zapachu. Rany, jak te truskawki pachną! Wprawdzie zdarza się, że jakaś jest nadjedzona przez ślimaka lub dziobnięta przez ptaka, ale dla mnie to nie problem. Każda jest innej wielkości, a często bywają takie "niekształtne". I co - z tego powodu miałabym się faszerować chemią?
Odnośnie jabłoni. Jakieś 100m od mojego domu zaczynają się opuszczone dawno temu, bardzo stare ogródki działkowe (czy też to, co z nich zostało). Aby sie tam dostać trzeba przedrzeć się przez chaszcze i pokrzywy, ale jakie tam są owoce! Od dziesiątek lat niczym nie nawożone i nie pryskane drzewa i krzewy żyją i owocują. Owoce, jak na komercyjne standardy nie są może zbyt piękne, a na pewno nie są tak wielkie jak sklepowe (przenawożone azotem), ale są soczyste i aromatyczne, a także takie jakby "gęste” w strukturze. Poza tym rośnie w okoliocy całe mnóstwo jabłonek posadzonych dawno temu wzdłuż dróg wytyczonych dla rolników pomiędzy polami lub prowadzących od osiedli do lasów. Nikt się tymi drzewami nie zajmuje, a tony jabłek walają się po ziemi. Chodzę i zbieram w sezonie i nie zauważyłam by były chore. Sama mam 3 własne jabłonki ale jeszcze bardzo młodziutkie (3-letnie) więc plony są niezbyt obfite i dlatego posiłkuję się zbieranymi dziczkami. W tym roku jedna z jabłonek trochę mi choruje w związku z długotrwałą deszczową i zimną pogodą (grzyb), staram się ją jednak wspomagać naturalnymi metodami. Duże, stare drzewa z okolicy nie mają w związku z pogodą żadnych objawów chorobowych, podobnie jak dwie moje pozostałe jabłonki.
Zastanawiam się, czy czasem nie jest tak, że rolników i sadowników uczą przedstawiciele koncernów chemicznych, podobnie jak lekarzy uczą firmy farmaceutyczne. Gdy ktoś chce się dowiedzieć, jak uprawiać jabłonie natychmiast jest szkolony, że trzeba pryskać preparatami grzybo-, bakterio- i owadobójczymi w całym sezonie wegetacyjnym co 4-6 dni, różnymi środkami i dodatkowo po każdym deszczu przeciw grzybom. No i robi się z tego kilkadziesiąt oprysków w sezonie, od momentu nabrzmiewania pączków do opadania liści. Tak pryskane drzewa nie są w stanie wytworzyć własnej odporności przeciwko chorobom i szkodnikom, dlatego gdy raz się zacznie używac chemii, nie można już przestać bo drzewa umrą. Jabłonie są dziś najmocniej pryskanymi drzewami w sadach. Dodatkowo, drzewa te są uprawiane monoklulturowo na wyjałowionych glebach i nawożone nawozami zawierającymi zbyt dużo azotu oraz zero mikroelementów. Owoce są wówczas "napompowane" i składają się wyłącznie z cukru.
Kolejną sprawą są "obowiązkowe" cięcia drzew owocowych oraz szczepienie ich na podkładkach skarlających pochodzących z drzew innego gatunku (by łatwiej było sadownikom pryskać chemią i zbierać owoce). Podkładki, na których szczepi się drzewka, mają za zadanie regulować ich wzrost, wbrew temu co naturalnie mają dane w genach. Jeśli dane drzewo z natury rośnie silnie, to znaczy że Natura po coś wyposażyła dany gatunek w taką cechę, na przykład po to by lepiej radziło sobie z bakteriami czy szkodnikami. Tymczasem ludzie szczepią takie drzewko na podkładce z innego drzewa, która sprawia, że rośnie ono do wysokości max. 1,5m, gdy bez podkładki rosłoby naturalnie do 15m. I jak takie drzewko ma być zdrowe i zachować naturalny cykl produkcji naturalnych owoców? Ponadto nie pozwala się drzewom na wykształcenie pnia, gdyż "trzeba" je ciąć już jak mają 50 cm wysokości po to "by wykształciły gęstą koronę". Później co rok tnie się drzewka "dla ich zdrowia" oraz "ładnego kształtu", robiąc im za każdym razem mnóstwo ran, przez które wnikają drobnoustroje. No i potem znów trzeba pryskać, by pozbyć się tych chorób.
Obserwuję z bólem serca jak strasznie męczą się te szczepione i cięte drzewka owocowe, jak bardzo mają zniekształcony pokrój i zaburzony wzrost, jak są słabe i łamią się pod ciężarem owoców, które są niewspółmiernie duże w odniesieniu do wielkości drzewek.
To wszystko oczywiście z punktu widzenia niefachowca i nierolnika, który ma nie po kolei w głowie, bo "nie idzie z duchem czasów".
Jedyne co mogę powiedzieć na całokształt problemu to: "człowieku, sam sobie zgotowałeś ten los i teraz umieraj w męczarniach pochłaniając całą tą chemiczną żywność".
Ech, rozpisałam się ale mam nerwa na cały ten przemysłowy system produkcji milionów ton chemicznej żywności, którą potem się wyrzuca, bo jest jej zwyczajnie za dużo i jest za tania (system subwencji rolniczych).
Na koniec dodam jeszcze jako ciekawostkę to, że uprawiam w swym przydomowym warzywniku pomidory pod gołym niebem, bez jakichkolwiek tuneli, namiotów i innych udziwnień. Moje pomidory dojrzewają w pełnym słońcu i "jedzą", jak wszystkie pozostałe rośliny, jedynie smakołyki w postaci kompostu, obornika czy różnych gnojówek np. z pokrzyw. Gdy pierwszy raz, 4 lata temu, wsadziłam pomidory do ogródka i pozwoliłam im się rozkrzaczyć, przybył sąsiad i z miną znawcy powiedział, że bez folii mam zapomnieć o owocach, a jak nie będę ustrzykiwać wszystkich pasierbów, to roślina pójdzie w liście a nie w owoce i pomidory będą maleńkie jak wisienki. Gdy zbierałam do wielkiego wiadra ogromne pomidory z krzaka o szeokości 2,5m i mojej wysokości, to powiedział że "to jest niemożliwe" .
Każdy, kto chce mieć jeszcze więcej chemii w żywności powinien wspierać ten biznes swoim portfelem i kupować nieekologiczne produkty, w tym importowane z Chin czy półkuli południowej. Unia Europejska co roku wprowadza zezwolenia na większe dawki chemii w rolnictwie oraz dopuszcza nowe chemiczne środki "ochrony roślin". Pod dyktando lobby rolnego oczywiście, by ułatwić rolnikom życie (a reszcie zatruć).
ciocia_mlotek napisał/a:
Po czym wnosisz, że ten anonimowy człowiek, który napisał 1 post na forum, jest fachowcem?
Też uwielbiam takich "fachowców", co to traktują innych ludzi jak stado baranów, a sami mają spłaszczone zwoje mózgowe. Ale grunt to dobre samopoczucie i pewność siebie.
I nie żebym to ja się czuła fachowcem w uprawie jabłoni, bo nim nie jestem i nigdy nie będę, ale tekst zacytowany przez Sojuza jest zwyczajnie poniżej krytyki.ciocia_mlotek - 2013-06-23, 18:01 Dagnes - polecam spróbować coś uhodować bez folii tu u mnie W sensie pomidory na przykład. Albo dynie. Powodzenia, serio. W zeszłym roku nawet rzodkiewka mi nie urosła.
natomiast jagody wszelkiego rodzaju(no właśnie poza pomidorami haha) i owszem. Truskawki szkockie są smaczniejsze od hiszpańskich, mimo, że słońca widzą jak na lekarstwo
W tym roku u mnie będą tylko borówki i może trochę żurawiny (małe krzaczki jeszcze). Ale za to mam pół zamrazarki dzikiego rabarbaru, czekam na maliny i jeżyny (których tu nikt nie zbiera, łatwiej w sklepie kupić. Nawet zwierzaki nie dają rady przerobić przez zimę tych ilości, które tu rosną) a ostatnio znalazłam mały lasek leszczyn nad rzeczką - będą orzeszki. Jeszcze muszę poszukać, gdzie konkretnie bażyna u nas rośnie to ze słoiczek jagód bym zebrała na sosy do mięcha.Tufitka - 2013-06-23, 18:30 Wy to macie gdzie sadzić, aj niestety nie mam swojej działki, to o sadzeniu czegokolwiek mogę zapomnieć.dagnes - 2013-06-23, 19:21
ciocia_mlotek napisał/a:
Dagnes - polecam spróbować coś uhodować bez folii tu u mnie W sensie pomidory na przykład.
No ja wiem, że u Ciebie inny klimat, a u mnie jednak tego słońca jest dużo (region uprawy winorośli). Tyle, że wokół mnie sąsiedzi też mają pomidory w przydomowych ogródkach, pod foliami, wszyscy, jak jeden mąż. Po to, by chronić swoje rachityczne badyle przed zarazą ziemniaczaną.
Nie mam zbyt wielu ładnych fotek, ale żeby nie byc gołosłowną to pokażę co u mnie wyrosło .
To mój zeszłoroczny krzaczek (jeden) z pomidorkami koktajlowymi (na początku dojrzewania, później urósł jeszcze "nieco" większy):
takimi:
Tu "normalny" pomidor (też jeden):
i mała część ze zbiorów z niego:
Moje krzaczki nie zmieściłyby się raczej pod tunel foliowy... .
I własnie o tym m.in. pisałam wcześniej - roślina, która w naturalnych warunkach rośnie bardzo silnie, gdy jest sztucznie przez człowieka ograniczana we wzroście (ustrzykiwanie pasierbów, cięcie itp.) nie może sama z siebie być zdrowa, wymaga chemicznej ochrony, a w przypadku pomidorów dodatkowo ochrony przed deszczem. Trzymanie pomidora pod folią, oczywiście w klimacie, gdzie urósłby bez tego, to kolejny czynnik osłabiający roślinę.
Oczywiście moje pomidory to raczej zabawa, a nie jakaś tam uprawa. Ale daje frajdę, gdy można zjeść własne, smaczne, niepryskane. Podobnie jest z pozostałymi moimi owocami i warzywkami, a jest ich trochę, choć przestrzeni wiele nie mam. Jak kiedyś mnie najdzie, to pokażę .ciocia_mlotek - 2013-06-23, 19:23 Duży masz zbiór? Ja się w tym roku jeszcze bałam z pomidorami, bo osłon jeszcze nie miałam. Po poprzednim roku po prostu żal bylodagnes - 2013-06-23, 19:34 Pierwsze pomidory to dopiero za jakiś miesiąc u mnie będę zbierać, więc nie wiem. Ale póki co mam klęskę urodzaju truskawek, malin, porzeczek, rabarbaru i paru innych drobiazgów .
Największa klęska (urodzaju) szykuje mi się jednak ze strony moich winorośli, no i figowce też nieźle cisną... .